Mówi się, że bramkarz i lewoskrzydłowy to najbardziej szaleni gracze w drużynie. I choć nie zawsze się to sprawdza, to życie pokazuje, że sporo w tym prawdy. Zwłaszcza w przypadku tych pierwszych.
<!** Image 2 align=right alt="Image 23690" >Bramkarz to pozycja specyficzna. Jest przywiązany do swojej „budy” przez 90 minut spotkania. Cały czas musi być skupiony i skoncentrowany. Zawodnicy z pola rozładowują energię, wyżywając się w akcji. Bramkarz takiej możliwości nie ma. Poza tym jest jak saper, który myli się tylko raz. Doskonałych interwencji nikt nie pamięta. Za to wpadki pozostają w pamięci kibiców na długo. Nic dziwnego, że bramkarze swoim zachowaniem i wypowiedziami wnoszą do futbolu tyle kolorytu.
Nudzą się i marudzą
Trener z 30-letnim stażem przyznaje, że w swojej pracy widział już wiele i nic nie jest w stanie go zaskoczyć.
- Kiedyś miałem w swojej drużynie bramkarza, który nie ukrywał, że futbol w ogóle go nie interesuje! - wspomina z uśmiechem.
Jednak takie stwierdzenie to nic w porównaniu z Anglikiem Dawidem Ickem, który pod koniec XX wieku obwieścił światu, że jest mesjaszem. Inne ciekawe zdanie wypowiedział Oliver Kahn. Niemiecki golkiper zakomunikował, że „nie jest papieżem”.
- Bramkarze to trochę dziwni ludzie. Często marudzą i chodzą niezadowoleni - dodaje szkoleniowiec. - Ale osoby pracujące w piłce już się do tego przyzwyczaiły. Ja osobiście hołduję zasadzie, że „to co mówi bramkarz trzeba dzielić przez dwa i pierwiastkować”.
Niektórzy bramkarze nudzą się, stojąc w polu karnym. Próbują więc kiwać się z rywalami albo strzelać bramki. Jose Luis Chilavert, reprezentant Paragwaju, był stałym egzekutorem jedenastek i rzutów wolnych. Jego kolega po fachu, Rene Higuita z Kolumbii, uwielbiał dryblować we własnym polu karnym i ośmieszać napastników. Kiedy sam się ośmieszył, to... próbował raz jeszcze. Zresztą Higuita to szczególny przypadek. On nie mógł się nudzić. W 1993 roku podczas meczu Kolumbii z Anglią na Wembley, wybił się w powietrze i obronił strzał rywala piętami.
Podobnie do Higuity zachowywał się i zachowuje nadal Fabian Barthez. Francuz przeszedł samego siebie, występując w barwach Manchesteru United. Podczas meczu Pucharu Anglii z West Ham United, Barthez zamiast rzucić się pod nogi wychodzącego na czystą pozycję Paolo Di Canio, spokojnie podniósł rękę do góry, sygnalizując, że sędzia odgwizdał pozycję spaloną. Rywal nie dał się nabrać i strzelił gola na wagę awansu do kolejnej rundy (West Ham United wygrał spotkanie 1:0).
Zresztą wybrykami Francuza można byłoby obdzielić kilkudziesięciu innych golkiperów. Na swoim koncie ma, m.in., dyskwalifikację za używanie marihuany, oplucie sędziego podczas sparingu czy palenie papierosów na oczach milionów telewidzów. Barthez udowodnił, że interesuje się nie tylko futbolem, ale także polityką. Swego czasu skrytykował działania Izraela wobec Palestyńczyków.
Z czapką w garści na rywala
W naszym regionie także nie brakowało „oryginałów” broniących swojej świątyni. Zresztą Franciszek Wiciński (przed II wojną światową grał w Gryfie Toruń, a po jej zakończeniu w Pomorzaninie) nie tylko bronił karne, ale i sam je wykonywał. W tym ostatnim elemencie gry był nieomylny. Sposób na oszukanie golkipera drużyny przeciwnej miał wyjątkowo chytry. Podbiegając do piłki ustawionej na jedenastym metrze, trzymał w ręku czapkę, w której występował. Tuż przed oddaniem strzału rzucał ją na murawę. Zaskoczony bramkarz mimowolnie spoglądał na upadającą czapkę. Ten moment bezlitośnie wykorzystywał Wiciński, posyłając futbolówkę obok zdezorientowanego rywala.
Z innego powodu kibice w Bydgoszczy zapamiętali Henryka Staszewskiego. Bramkarz Polonii z lat 70., kiedy wychodził do dośrodkowania, krzyczał: „Moja!”. Obrońcy wiedzieli, że mają się usunąć, aby mu nie przeszkadzać. Problem w tym, że Staszewski wielokrotnie mijał się z piłką. Oczywiście, błąd ten skrzętnie wykorzystywali rywale. Nic dziwnego, że do bramkarza Polonii przylgnął pseudonim „Moja”.
Legenda bydgoskiego Zawiszy, nieżyjący już Andrzej Brończyk, także miał swoje przyzwyczajenia.
- „Kinia” był bardzo przesądny. Na przykład zawsze jeździł na wczasy w to samo miejsce - wspomina Krzysztof Drzewiecki, wieloletni kierownik drużyny. - Strasznie bał się wyładowań atmosferycznych. Podczas burzy zawsze wychodził na szesnasty metr. Tylko podczas ataków przeciwnika stał blisko bramki. Nie przeszkadzało mu to jednak dobrze bronić. Pamiętam jeden taki mecz. W Chorzowie. Pomimo fatalnej pogody, Andrzej nie wpuścił żadnego gola, a my wygraliśmy 3:0.
- Nie wiem, dlaczego bramkarze są tak kontrowersyjni - zastanawia się trener III-ligowej drużyny z naszego regionu. - Może chcą, aby napastnicy traktowali ich jak szaleńców i drżeli przed nimi ze strachu?
W tych słowach może być sporo prawdy. Dla wielu bramkarzy mecz jest bowiem jak wojna. Reprezentant Danii, Peter Schmeichel robił zawsze groźną minę. Oliver Kahn podczas meczu ligowego ugryzł jednego z rywali w szyję, a innego znokautował. W przeciwieństwie do Schmeichela, stroić min specjalnie nie musi, bowiem za samą twarz niektórzy daliby mu najchętniej 10 lat więzienia.
Rodak Kahna, Harald Schumacher zawsze powtarzał, że podczas meczu zmienia się w lwa, a piłka jest jego zwierzyną. O tym, że nie żartuje przekonaliśmy się podczas mundialu w 1982 roku. W półfinale niemiecki golkiper z całym impetem wpadł na Patricka Battistona, pomimo że nie miał szans dosięgnąć piłki. Po brutalnym faulu gracz trójkolorowych stracił niemal wszystkie zęby i kilka minut leżał nieprzytomny.
- Nie mam nic przeciwko Francuzom, a szczególnie Battistonowi. Na boisku potraktowałbym w ten sposób każdego rywala - buńczucznie skomentował później całe zdarzenie.
Nic dziwnego, że w przeprowadzonej później we Francji ankiecie na najbardziej znienawidzonego człowieka, Schumacher zdystansował nawet Adolfa Hitlera.
Mają stać i nie przeszkadzać
„Zaczyna się już w dzieciństwie. Przy wybieraniu składów na podwórku najlepsi idą do ataku, trochę słabsi do pomocy, a największe patałachy na obronę. Bramki zostają puste albo trafiają do nich ci, którzy nie łapią się nawet na patałachów. Mają stać i nie przeszkadzać w grze. Jeśli przypadkowo odbiją piłkę, to dobrze, jeśli wpuszczą gola, jest się na kim wyżyć” - te słowa napisał kiedyś Dariusz Rosiak, publicysta tygodnika „Polityka”. Kto wie, może to właśnie w dzieciństwie należy doszukiwać się przyczyn późniejszych szaleństw bramkarzy? W końcu kiedyś trzeba udowodnić, że nie jest się patałachem i zapchajdziurą.