https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Zdzisław Pruss: - Teraz jestem fanem w stanie spoczynku

Tadeusz Nadolski
Kilka dni temu spotkaliśmy się na ulicy Jasnej w Bydgoszczy przy okazji odsłonięcia tablicy poświęconej Feliksowi Stammowi, który w latach 1945-1958 mieszkał w kamienicy oznaczonej nr 23. Co Cię sprowadziło w to miejsce?

Kilka dni temu spotkaliśmy się na ulicy Jasnej w Bydgoszczy przy okazji odsłonięcia tablicy poświęconej Feliksowi Stammowi, który w latach 1945-1958 mieszkał w kamienicy oznaczonej nr 23. Co Cię sprowadziło w to miejsce?

<!** Image 2 align=right alt="Image 132999" sub="Zdzisław Pruss w ekspresyjny sposób potrafi opowiadać o sporcie Fot. Tadeusz Pawłowski">Przede wszystkim wspomnienia. Przez jakiś czas mieszkałem niedaleko na rogu ulicy Jasnej i Grunwaldzkiej. A boksem interesowałem sie od najmłodszych lat i regularnie oglądałem walki bydgoskich zawodników. Dziś już niewielu pamięta, że pięściarze rywalizowali w parowozowni na terenie dawnego ZNTK (obecnie PESA). By tam się dostać, trzeba było przejść długim tunelem pod terenem tego zakładu. Chodziłem także na korty przy ul. Zamojskiego, gdzie ustawiano ring. Na własne oczy widziałem mecz Polski z Jugosławią, wygrany przez nas 18:2. Bez końca mógłbym wymieniać czołowych bokserów z tamtych lat.

Sportem interesowałeś się od dziecka...

Już jako 10-11 letni chłopak chodziłem na piłkarskie mecze w Wągrowcu. Była to pewnie jakaś A-klasowa drużyna. Gdy przeniosłem się do Bydgoszczy, regularnie zacząłem odwiedzać stadion przy ul. Sportowej. Pamiętam rodzaj rozczarowania. Wydawało mi się wówczas, że zawodnicy z I ligi - w porównaniu z tym, co widziałem wcześniej w Wągrowcu - nie robią błędów, kiksów, a każdy strzał kończy sie bramką. Okazało się, że aż tak wielkiej różnicy nie było.

<!** reklama>Gwiazdą ówczesnej Polonii był Marian Norkowski...

O nim mógłbym opowiadać godzinami. Wyjście w niedzielę na mecz bydgoskiej drużyny to było święto, na które czekało się cały tydzień. Norkowski był niesamowitym piłkarzem, świetnie wyszkolonym technicznie, dysponującym fantastycznym strzałem. Wciąż mam przed oczyma wiele jego bramek, które szczegółowo - mimo upływu tylu lat - mógłbym opisać. Żałować jedynie należy, że w tamtych latach w futbolu rządziła koteria warszawsko-śląska i Marian nie miał szans, by zaistnieć w reprezentacji.

Dziś już niezbyt często odwiedzasz bydgoskie stadiony i hale. Dlaczego?

Zawsze byłem pasjonatem żywego sportu, ale teraz jestem raczej takim fanem w stanie spoczynku. Co się stało? Gdy w latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych chodziłem na przykład na żużel, to wiedziałem, że Gluecklich czy bracia Świtałowie, to są chłopaki stąd, z Bydgoszczy. To samo zresztą było z piłkarzami. I z nimi mogłem się utożsamiać. Teraz o wszystkim decyduje zawartość portfela. Pamiętasz drużynę Astorii, która niedawno grała w ekstraklasie. Nie było w niej praktycznie żadnego miejscowego koszykarza. Zaraz po zakończeniu sezonu wszyscy się rozjechali, a w kolejnym był już zupełnie inny skład. Dla mnie jest to nie do przyjęcia. Dlatego właśnie wolę raczej oglądać sport w telewizji i kibicować na zasadzie - niech wygra lepszy, chociaż to z prawdziwym kibicowaniem nie ma wiele wspólnego. Mimo tych zastrzeżeń, od czasu do czasu wybieram się na zawody lekkoatletyczne na piękny stadion Zawiszy i do „Łuczniczki”. Ostatnio byłem z wnukiem na meczu Ligi Światowej siatkarzy Polski z Argentyną. Ale i w tym przypadku mam tak zwane mieszane odczucia. Ci didżeje, hałas, muzyka, postaci na szczudłach - wszystko to tworzy show, a rywalizacja sportowa jest gdzieś tylko w tle.

I na koniec. Czy tematyka sportowa jest widoczna w Twojej twórczości pisarskiej?

Od czasu do czasu. Po raz pierwszy zdarzyło się to w 1956 roku, kiedy to na torze w Wiedniu zginął bydgoski żużlowiec Zbigniew Raniszewski. Byłem jeszcze w liceum i na jego cześć napisałem epitafium. Regularnie też tworzyłem fraszki przy okazji plebiscytów „Dziennika Wieczornego” na najlepszego sportowca i balów olimpijczyka.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski