Od czasu do czasu przed urzędem pośrednictwa pracy przy ul. Grodzkiej (dziś obiekt diecezji bydgoskiej) odbywały się demonstracje osób pozostających bez pracy, domagających się interwencji ze strony władz miasta.
Ponieważ w tym czasie rozwinęła się propaganda komunistyczna, właśnie na komunistów zarząd miasta usiłował zrzucić winę za stały konflikt pomiędzy bezrobotnymi i magistratem. Szczególnie chętnie obwiniano, na podstawie faktów lub bez – komunistów narodowości żydowskiej.
Piwo dla ludu
Podczas kolejnej demonstracji, do której doszło 5 marca 1930 roku, na plac przed urzędem przybyło około 2000 osób, co wywołało spore zaniepokojenie w bydgoskiej policji. Bezrobotni wzywali do pochodu na Stary Rynek, gdzie w najlepsze trwał targ. W obawie przed zamieszkami i rabunkiem na rynku, policja silnym kordonem zamknęła wszystkie przejścia do śródmieścia. Targi między demonstrantami i siłami porządkowymi trwały około dwóch godzin.
W obawie przed zamieszkami i rabunkiem na rynku, policja silnym kordonem zamknęła wszystkie przejścia do śródmieścia.
W pewnej chwili na Grodzkiej pojawił się dostawczy wóz konny z piwem. Bezrobotni rzucili się na niego, piwo wypili i zaczęli pustymi butelkami oraz kamieniami rzucać w policyjny kordon. Wówczas policjanci rozpędzili manifestujących. Było wielu rannych po obu stronach, sześciu demonstrantów aresztowano.
Broszury komunistyczne
Po rozejściu się tłumu policjanci znaleźli porozrzucane broszury i inne druki w języku jidysz o treści – jak ją nazwano – komunistycznej. Po szerokim rozkolportowaniu tej informacji cała miejscowa prasa, być może nawet w porozumieniu z władzami miasta i policji, przestrzegała, by na przyszłość nie brudzić sobie rąk drukami dla bezrobotnych „najbardziej szkodliwymi” i nie odbierać ich od kolporterów oraz nie podnosić ich z ziemi. „Zaraza i zgnilizna moralna idąca od wschodu, bolszewizm będącym u schyłku swego istnienia jeszcze w śmiertelnych podrygach szerzy jad swojej idei” - pisano, zrzucając całą winę za niepokoje na „komunistycznych podżegaczy”.
