Finisz ligowej końcówki w Europie nabrał niesamowitego przyspieszenia. To był weekend odpowiedzi na wiele pytań, które zadawali sobie kibice futbolu w Polsce, Europie i na całym świecie. Nie tylko w ostatnich dniach, ale także od początku sezonu.
A już za niecały miesiąc początek francuskiego Euro, więc „gaz do dechy” i kończymy walkę o krajowe tytuły. Niejako w drodze na St Dennis pod Paryżem i do innych miast-organizatorów, jeszcze dwa europejskie klubowe akordy - finał Ligi Mistrzów w Bazylei i finał Ligi Mistrzów w Mediolanie.
O ile zestaw szwajcarski Sevilla - Liverpool jest OK, bo wszystko na to wskazywało i obydwa zespoły pokazały, że im się ten finał po prostu należał, o tyle ten włoski zestaw finalistów ( Real - Atletico)? Po meczach rewanżowych żaden z zespołów nie zasługiwał na wielki finał.
To były chyba najgorsze mecze półfinałowe w historii tych rozgrywek. Nuda, flaki z olejem, momentami anty-futbol, co na tym poziomie rozgrywek musi być odebrane jako obelga. I niniejszym to czynię.
No, ale finał to zawsze nowe otwarcie, choć w wypadku Realu i Atletico, to wieczna powtórka z rozrywki. A to z Primera Division, a to z Ligi Mistrzów (pamiętamy przecież ten niesamowity finał sprzed dwóch lat z gole w doliczonym czasie i z dogrywką do jednej bramki).
W tych dniach każdy z fanów futbolu chciałby być kibicem z Leicester, ale już niekoniecznie z Amsterdamu. Obydwa zespoły znalazły się na przeciwległych biegunach, dokonały rzeczy, które można śmiało nazwać mistrzostwem świata.
W obydwu wypadkach swój udział mieli polscy piłkarze - w Leicester Marcin Wasilewski, w Ajaksie Arkadiusz Milik. Ten pierwszy został mistrzem Anglii.
"Nie muszę mieć medalu, żeby czuć się mistrzem" - napisał na Instagramie Marcin Wasilewski, mistrz Anglii z Leicester, pozując na zdjęciu w szatni z pucharem. Zaliczył tylko trzy mecze w sezonie, minimum federacji, to pięć. "Wasyl" miał tę satysfakcję, że zagrał w meczu, po którym fetowano tytuł.
Arkadiusz Milik mimo że już był mistrzem Holandii, już był w ogródku i witał się z gąską, to jednak przegrał tytuł w ostatnim meczu sezonu. Z zespołem, który nie walczył o nic, bo piłkarze De Graafschap już wiedzieli, że czeka ich tylko (albo aż) baraż o utrzymanie.
Żeby było śmieszniej, gola na 1:1 strzelił niejaki Bryan Smeets, który jest fanem... Ajaksu. „Wszyscy wiedzą, że po cichu wspieram drużynę z Amsterdamu. Żałuję, że zabrałem jej mistrzostwo, ale dla nas najważniejsze było, aby zagrać dobry mecz” - mówił po ostatnim gwizdku.
Tytuł przypadł piłkarzom PSV Eindhoven, którzy w ogóle nie byli przygotowani na świętowanie w Zwolle, gdzie wygrali pewnie 3:1.
W decydującym momencie zupełnie pogubił się trener Ajaksu Frank de Boer, który nie potrafił zareagować na wydarzenia na boisku. Miał 35 minut, żeby odzyskać prowadzenie i tytuł, a w ferworze zdjął w 66 minucie z boiska Milika. No to kto miał strzelić tego gola? Każdy inny trener zagrałby na 3-4 napastników...
Więcej radości z końcówki sezonu ma jego kolega z reprezentacji Robert Lewandowski. Co prawda nie zagra w finale Ligi Mistrzów, ale zdobył „majstra” i ma praktycznie w kieszeni tytuł króla strzelców Bundesligi. W ostatnim meczu ze spadkowiczem z Hanoweru na pewno podbije te 29 goli na koncie.
A potem już tylko finałowy turniej Euro (mam nadzieję, że do tego czasu psychicznie pozbiera się Milik).
Mamy też ciekawy polski finisz. Mecz Legii z Piastem zapowiadany był jako bitwa o tytuł. I tak też był dla gospodarzy, tylko że z emocjonalnej dużej chmury nie wynikł nawet dreszcz emocji.
Po wygranej 4:0 Legia praktycznie zapewniła sobie mistrzowską paterę. Co prawda zagra w środę w Gdańsku, ale w ostatniej kolejce podejmuje Pogoń, która już praktycznie „zakończyła” sezon. Szczecinanie raczej nie wystąpią w roli De Graafschap.
A propos ligowych emocji: liczę jeszcze na nie w I lidze. Nieoczekiwanie po ostatniej porażce Wisły Płock w Chojnicach okazało się, że sprawa rywalizacji wicelidera i trzeciego w tabeli Zawiszy nie jest jeszcze zakończona.
Mniej więcej rok temu Wisła już też była jedną nogą w ekstraklasie... Co na to Zawisza?