Zagrożenia zazwyczaj nie ma. A jednak wszystkie służby bezpieczeństwa muszą być na miejscu. Na szczęście plaga fałszywych alarmów bombowych w naszym powiecie powoli mija.
<!** Image 2 align=left alt="Image 4471" >Jeszcze kilka lat temu uczniowie, którzy nie mieli ochoty pisać klasówki, dzwonili na policję i straszyli podłożeniem bomby w szkole. Dyrekcja natychmiast podejmowała decyzję o ewakuacji uczniów. Wówczas jeszcze nie było tak dużego zagrożenia terrorystycznego. Obecnie takie sytuacje w powiecie świeckim zdarzają się sporadycznie. Powodem jest zapewne to, że ich sprawcy zazwyczaj trafiają w ręce policji i przed oblicze sądu. Jeśli ich wina zostanie udowodniona, muszą pokryć koszty akcji ratunkowej.
„Żartowniś” namierzony
- W ostatnim czasie sporadycznie odnotowujemy przypadki fałszywych zgłoszeń o podłożeniu bomby w miejscu publicznym. Niedawno, pod koniec roku szkolnego, taka sytuacja zdarzyła się w I Liceum Ogólnokształcącym w Świeciu - mówi nadkomisarz Piotr Hływka, zastępca komendanta powiatowego policji w Świeciu.
W jaki sposób policji udaje się namierzyć „żartownisiów”, nadkomisarz Hływka nie chce zdradzić. Stwierdza tylko, że dzięki działaniom operacyjnym. Z nieoficjalnych źródeł wiemy, że czasem autor telefonu nie zdąży wyjść z budki telefonicznej, z której straszy bombą, a już obok niej czekają na niego funkcjonariusze. Jeśli jednak natychmiast nie uda się zatrzymać „dowcipnisia”, do akcji muszą włączyć się wszystkie służby ratunkowe. Obiekt, w którym ma znajdować się bomba, powinien zostać jak najszybciej zabezpieczony, a ludzie ewakuowani. W akcję angażowana jest również straż pożarna. Jedną z jej ról jest zabezpieczenie terenu lub obiektu. Strażacy pomagają ewakuować ludzi.
Kilka tysięcy strat
Szacuje się, że jeden wyjazd do takiego alarmu kosztuje kilka tysięcy złotych. W przypadku nawet fałszywego alarmu bombowego, na miejscu zdarzenia obecni są pracownicy pogotowia ratunkowego, przede wszystkim po to, aby pomagać ewentualnym ofiarom.
Podczas akcji ratunkowych ważne zadanie spoczywa również na pogotowiu gazowym i energetycznym. Czasem dyspozytor z rejonu energetycznego proszony jest telefonicznie, aby odciął dopływ prądu do zagrożonego terenu. Zazwyczaj jednak na miejsce zagrożenia kierowany jest zespół pogotowia energetycznego.
- Chodzi o to, żeby jak najszybciej ustalić sprawcę i ocenić stopień zagrożenia. Musimy błyskawicznie weryfikować, skąd pochodzi sygnał i kto mógł go wysłać - dodaje nadkomisarz Piotr Hływka, zastępca komendanta powiatowego policji w Świeciu.