Nie docierały do miejsc, w którym ludzi, pojedynczo lub częściej w kilkuosobowych grupach, na godzinę zamyka się w pomieszczeniu pełnym tajemniczych zakamarków. Jest to pomieszczenie, z którego samodzielnie nie wyjdziesz, jeśli nie rozwiążesz wszystkich zagadek lub nie naciśniesz tzw. panic button - przycisku alarmowego.
Nikt wcześniej nie pomyślał nie tylko o ryzyku pożaru, ale też np. o ataku serca lub padaczki samodzielnego użytkownika czy o psychopacie, który może znaleźć się w zamkniętej grupce.
Dlaczego nikt do tej pory nie brał tego pod uwagę? Przede wszystkim dlatego, że wszystkich nas zaskoczył błyskawiczny rozwój tego rozrywkowego biznesu. Obecnie w Polsce działa minimum 1100 escape roomów, a w takiej masie muszą znaleźć się marne przybytki, prowadzone przez chciwych partaczy. Szkoda, że koszalińska nauczka miała tak wysoką cenę.