Tysiące ludzi szturmuje archiwa w poszukiwaniu śladów swojej przeszłości. Jednak zrekonstruowanie dziejów rodu to zadanie na długie miesiące, nawet lata.
<!** Image 2 align=right alt="Image 72104" sub="Mieszkanie Pawła Gąsiorowskiego pełne jest pamiątek. Efektem badań genealogicznych są, m.in., portrety przodków. / Fot. Dariusz Bloch">Zanim udamy się do urzędu, powinniśmy przeprowadzić prywatne „śledztwo”. To rada doświadczonych genealogów. Zacznijmy od rozmów z krewnymi, najlepiej nagrywajmy je albo zapisujmy. Przejrzyjmy domowe archiwa, piwnice, strychy, kuferki. Znalezione dokumenty skopiujmy. Dopiero tak przygotowani możemy wybrać się do urzędu stanu cywilnego czy archiwum państwowego. I tu wielu domorosłych genealogów napotyka pierwszą poważną przeszkodę...
Nie wszystkie urzędy stanu cywilnego, przechowujące, między innymi, akty urodzenia, zgonu czy ślubu, wydają kopie tych dokumentów. Na stronie internetowej USC w Bydgoszczy nie ma informacji o możliwości skopiowania, natomiast odpis aktu stanu cywilnego kosztuje 33 zł, odpis skrócony zaś - 22 zł.
<!** reklama>Z jeszcze większymi kosztami powinniśmy się liczyć, jeśli chcemy prześledzić losy swojej rodziny w archiwum państwowym. - Jedna godzina naszych poszukiwań kosztuje 55 złotych, a skserowanie jednej strony akt - 16 złotych. Zwykle poszukiwanie trwa kilka godzin. Nie płaci się, jeśli poda się dzień, miesiąc i rok dokumentu. Bezpłatnie można również prowadzić poszukiwania w naszej pracowni naukowej - mówi Wiesław Trzeciakowski z działu informacji i udostępniania Archiwum Państwowego w Bydgoszczy.
Mimo to, co roku o wydanie akt zwraca się do archiwum kilka tysięcy osób, w tym około 500 cudzoziemców, zwykle Niemców, których rodziny mieszkały kiedyś na tych ziemiach. Bardzo często w imieniu poszukujących występują firmy genealogiczne. W Polsce usługa zrekonstruowania drzewa genealogicznego kosztuje kilka tysięcy złotych.
Bydgoski historyk i genealog Paweł Gąsiorowski uważa, że niektórzy urzędnicy zbyt rygorystycznie podchodzą do ustawy o ochronie danych osobowych i na przykład odmawiają wydania aktu stanu cywilnego osoby, której imię, nazwisko, daty urodzenia i zgonu spisano z nagrobka. Problem znika, gdy się już przedrzemy przez wiek XIX, bo tak daleko ustawa o ochronie danych nie sięga. Nasz rozmówca nie potępia jednak wysokich opłat obowiązujących w archiwach.
- To dobrze, że praca umysłowa nareszcie jest ceniona. Jeśli chodzi o opłaty za ksero, to też mają swoje uzasadnienie. W latach 70. w archiwum można było skopiować dokumenty za darmo i jeszcze dostało się herbatę albo kawę. Dzisiaj w archiwach są tłumy i gdyby nie opłaty, to księgi już dawno zostałyby „zajeżdżone”. Dobrym rozwiązaniem byłoby przeskanowanie ksiąg i udostępnianie ich w postaci płyt CD. Tak jest choćby w archiwum diecezjalnym w Pelplinie. W archiwum diecezjalnym w Płocku z kolei pozwalają fotografować akta - mówi Paweł Gąsiorowski, który w swoich badaniach genealogicznych po mieczu dotarł do przełomu XVII i XVIII wieku, zaś po kądzieli - aż do wczesnego średniowiecza. Jego wiedza obejmuje kilkuset przodków.
Nie nastawiajmy się jednak na natychmiastowe efekty - praca genealoga zwykle jest rozłożona na długie miesiące, jeśli nie lata.