MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Zamiast pociągów kursowały czołgi

Krzysztof Błażejewski
Krzysztof Błażejewski
Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego podjęła decyzję o wprowadzeniu stanu wojennego dokładnie o północy z 12 na 13 grudnia 1981 roku.

Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego podjęła decyzję o wprowadzeniu stanu wojennego dokładnie o północy z 12 na 13 grudnia 1981 roku.

<!** Image 3 align=right alt="Image 104457" sub="Wczoraj - w przeddzień rocznicy ogłoszenia stanu wojennego - w bydgoskim ratuszu odbyła się promocja książki Krzysztofa Derdowskiego „Słownik opozycji demokratycznej regionu bydgoskiego 1980-1989” / Fot. Tadeusz Pawłowski">Jak wynika ze wspomnień ówczesnych opozycjonistów, część z nich miała jednak „wizytę” w domach jeszcze przed północą. Główna fala internowań i aresztowań przetoczyła się przez Polskę w godzinach nocnych i porannych.

Stan wojenny, jak wynika ze wspomnień, był dla zdecydowanej większości Polaków kompletnym zaskoczeniem. Poza tymi, których w domu „odwiedzili” panowie w mundurach, część dowiedziała się o decyzji WRON z radia, część z telewizji, gdzie na ekranach zamiast „Teleranka” najpierw prószył śnieg, a następnie pojawił się przejęty pan w generalskim mundurze i wielkich ciemnych okularach.

Przerwany film

Niektórzy wiedzieli już wcześniej, że „coś” się dzieje, ale nie zdawali sobie sprawy, co dokładnie. Mało kto zwrócił uwagę na dziwne zakończenie telewizyjnego programu w sobotę. Równo o północy urwana została w połowie emisja włoskiego filmu „Drewno na saboty”, po czym spiker powiedział „Dobranoc”.

Zdzisław Dumowski, dziennikarz toruńskiego biuletynu związkowego „Wolne Słowo” tak zapamiętał tamtą noc:

<!** reklama>- O godzinie 3.30 obudziła mnie żona Andrzeja Zybertowicza. Mimo mrozu i tak nietypowej pory zdecydowała się przejść spory kawałek drogi ze swojego domu, by podzielić się ze mną swoim niepokojem. Docierały bowiem do niej informacje, że w mieście dzieją się dziwne rzeczy. Nasz naczelny został ponoć już „zwinięty” na ulicy, widziano w Toruniu nietypowe ruchy policji i wojska. Grupa „naszych” miała się zbierać w rektoracie UMK na Bielanach. Poszedłem najpierw po kolegę, który mieszkał niedaleko i razem udaliśmy się „maluchem” do rektoratu. Tam była już liczna grupa osób związanych z uniwersytetem. Nikt jednak dokładnie nie wiedział, co się stało. Świtało już, w mieście ruch był w miarę normalny, ludzie wybierali się do kościołów na pierwsze poranne msze, a my tkwiliśmy dalej w kompletnej dezorientacji.

Skład papieru toruńscy związkowcy mieli przy Bulwarze Filadelfijskim.

- Pojechaliśmy tam w poczuciu zagrożenia dalszej działalności - wspomina Dumowski. - Dopiero za drugim razem udało nam się papier zabrać. Wiedzieliśmy, że opór w rektoracie nie ma sensu, możliwy jest tylko w zakładach pracy. Pojechaliśmy jeszcze do „Elany”. Zakład był martwy. Naczelny tamtejszej gazety zakładowej też za wiele nie wiedział. Udaliśmy się jeszcze do mieszkania Zbyszka Iwanowa. Otworzyła jego żona i poinformowała, że został już zabrany. Po wyjściu stamtąd zwinięto i nas.

Pałką na dzień dobry

Andrzej Bogucki organizował w Bydgoszczy zjazd odtworzeniowy sokolstwa polskiego. Jego termin wyznaczony został akurat na niedzielę - 13 grudnia.

- Mieszkałem wtedy przy ulicy 24 Stycznia - pamięta Bogucki. - Rano włączyłem jak zawsze radio, a tu głos Jaruzelskiego. Wysłuchałem, oprzytomniałem i zaraz zaczęły mi się cisnąć do głowy pytania, co z ludźmi, którzy wyruszyli w drogę, co z naszym zjazdem? Zerwałem się na równe nogi z myślą, że oto kolejne polskie powstanie upadło. Pośpiesznie udałem się w stronę ulicy Marchlewskiego, gdzie w siedzibie „Solidarności” miał odbyć się zjazd. Idę Alejami 1 Maja w dół, a tu przy Klaryskach już wszystko obstawione. Jakieś ZOMO, ORMO, pełno panów w cywilu. Chciałem się przedostać nad Brdę, ale szpaler nie pozwolił mi przejść. Przypadkowo zacząłem się szarpać z cywilem, który miał założoną opaskę na rękawie. Od kolejnego „stróża porządku” dostałem pałką po głowie i już miałem dość. Wycofałem się. Podobny los spotkał także innych znajomych, których udało mi się wówczas w tłumie dojrzeć. Po jakimś czasie rozeszliśmy się. Pamiętam poczucie grozy i ogromne przygnębienie, które towarzyszyło nam przez wiele kolejnych dni. I niepokój o kolegów z Sokoła, o których losie długo nie mogłem się niczego dowiedzieć, bo nie działały żadne telefony.

Czołgami na Bydgoszcz

- W 1981 roku pełniłem służbę w garnizonie Czarne na Pomorzu - opowiada oficer Wojska Polskiego, który nie chce ujawniać swojego nazwiska. - Jesienią przyjeżdżało tam więcej niż poprzednio różnych panów z państw Układu Warszawskiego. Czuliśmy, że coś się święci. Były to osoby, które nas traktowały już inaczej niż poprzednio. Atmosfera była naprawdę sztywna, czuliśmy się kontrolowani, nadzorowani i pouczani. Jasne było, że chcą nas „postawić do pionu”. Jestem o tym święcie przekonany, że wszystko było gotowe do wojskowej interwencji z zewnątrz. Od wieczora 12 grudnia obowiązywał w naszym garnizonie stan gotowości. O północy pułk został poderwany do alarmu. Około trzeciej w nocy ruszył w drogę na południe. Jego celem była ewentualna pacyfikacja Bydgoszczy, gdyby tam się „coś dużego” miało dziać. Ponieważ przed południem okazało się, że nie ma takiej potrzeby, pułk zatrzymał się w okolicach Koronowa i czekał. Tylko jeden batalion z Wałcza demonstracyjnie przejechał przez Bydgoszcz i zawrócił. Na noc musieliśmy na kwatery zajmować okoliczne szkoły. Następnego dnia cały pułk ruszył na Gdańsk.

Dokąd ten pociąg jedzie?

- Stan wojenny zastał mnie w Toruniu, u rodziców - wspomina mieszkanka Krakowa, Anna Nowakowska. - Ojciec obudził mnie nad ranem, gdzieś koło piątej. Dowiedział się o stanie wojennym chyba z „Wolnej Europy”. Powiedział mi, że jest wojna i muszę natychmiast wracać do domu, po czym odwiózł mnie na dworzec. Tam panował już totalny chaos. Ludzie z różnych stron Polski czekali zupełnie zdezorientowani. Co chwilę przez dworcowe megafony ogłaszano, że wszystkie pociągi są odwołane, że nic nie kursuje. Wreszcie jakiś pociąg nadjechał w moim kierunku, na południe. Od kolejarzy dowiedzieliśmy się, że jeżdżą tylko te, co wyruszyły w drogę przed północą i mają teraz wrócić do swoich macierzystych stacji. Może będziemy mieć zatem szczęście i jakoś dojedziemy do celu? Koło dziesiątej pojawił się na dworcu pociąg do Inowrocławia, jednak nie jechał już dalej i w sumie niewiele nam to dawało. W Inowrocławiu na dworcu było podobnie. Tłum ludzi, powszechne przerażenie, szok, niepokój, a nawet płacz. I to samo pytanie: Pojedzie coś, czy nie pojedzie? Tak mijały godzina za godziną. Po południu przyjechał jakiś pociąg. Okazało się, że na szczęście wraca na południe. Cóż to była za ulga! Jechał wolno, z przystankami, wszyscy mieliśmy wątpliwości, jak daleko zajedzie, ale mimo wszystko jechał. Była jakaś nadzieja. Do domu dotarłam ostatecznie dopiero późną nocą z niedzieli na poniedziałek. Tej podróży nigdy nie zapomnę.

Co wtedy robili?

Jan Rulewski, senator PO z Bydgoszczy, miał 31 lat i nocował po posiedzeniu Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność” w Grand Hotelu w Sopocie, w apartamencie Violetty Villas. Krótko po północy został tam internowany.

Jerzy Wenderlich, poseł SLD z Torunia, miał 27 lat i przebywał w Holandii, gdzie pracował w szklarni.

Radosław Sikorski, minister spraw zagranicznych, miał 18 lat i przebywał w Londynie, skąd bezskutecznie usiłował dodzwonić się do rodziców w Bydgoszczy.

Zbigniew Girzyński, poseł PiS z Torunia, miał 8 lat i w niedzielny poranek wypróbowywał świeżo zakupiony przez rodziców radiomagnetofon marki Grundig. Pierwszym nagraniem na kasecie było przemówienie Jaruzelskiego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!