Trwa kontrola NFZ w toruńskiej firmie LTM Med, zajmującej się przewozami medycznymi. Tymczasem do „Expressu” nadal zgłaszają się pracownicy, którym firma winna jest duże pieniądze.
<!** Image 3 align=none alt="Image 225422" >
Powracamy do tematu przewozów medycznych. Sprawa powiązana jest z leczeniem trzyletniego Mateusza Ramy. Chłopiec leczony był przez kilka miesięcy po zakrztuszeniu się jedzeniem. Po pobycie w kilku szpitalach zmarł pod koniec lipca. Pisaliśmy m.in. o czerwcowym przewozie Mateusza ze Szpitala Dziecięcego do kliniki w Poznaniu karetką firmy LTM Med. Miała ona jechać z ratownikiem bez uprawnień, a także brakować miało w niej zamówionego przez szpital specjalistycznego sprzętu.
<!** reklama>
NFZ kontroluje
Po publikacji „Expressu” Narodowy Fundusz Zdrowia wszczął kontrolę. - Kontrola trwa - informuje Jan Raszeja, rzecznik bydgoskiego oddziału NFZ. - Wyniki poznamy za kilkanaście dni.
Z ustaleń „Expressu” wynika, że ratownik w karetce to Andrzej Z., pracownik firmy LTM Med, a wcześniej - bydgoskiego pogotowia.
- Pracował u nas - mówi Krzysztof Tadrzak, dyrektor Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego. - W styczniu 2012 roku zakwestionowano jego świadectwo ukończenia szkoły średniej.
Po zakończeniu postępowania prokuratura skierowała sprawę do sądu. 21 sierpnia 2012 r. Andrzej Z. dobrowolnie poddał się karze. Wyrok - 10 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na 2 lata, 1000 zł grzywny i przepadek „świadectwa”. Andrzejowi Z., mimo podejrzenia o sfałszowanie dokumentów, pozwolono dobrowolnie odejść z pogotowia. Decyzję podjął ówczesny dyrektor.
NFZ kwestionuje
NFZ we wrześniu skontrolował sam przewóz. Stwierdzono, że firma zrealizowała go nienależycie, a w karetce zabrakło sprzętu.
„Express” zapytał dyrektora LTM Med, Waldemara Achramowicza, o rolę Andrzeja Z. w firmie LTM Med. - To nasz kierowca, prowadził ambulans podczas przewozu Mateusza - wyjaśniał dyrektor.
Pytany, dlaczego rodzice Mateusza twierdzą inaczej, dyrektor wycofał się: - Nie wiem, czy jechał jako kierowca, bada to prokuratura.
Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że w prokuraturze odbyła się konfrontacja dwóch ratowników, obecnych w karetce, z rodzicami Mateusza. Andrzej Z. miał przyznać się, iż to on, mimo braku uprawnień, siedział na miejscu ratownika medycznego, a karetkę prowadził kolega.
We wrześniu Szpital Dziecięcy w Bydgoszczy wypowiedział tej firmie umowę na usługi transportowe. Dyrektor szpitala, Jarosław Cegielski, potwierdził, że sprawa przewiezienia Mateusza była jedną z kilku przyczyn rozstania z firmą.
Do „Expressu” zgłaszają się byli pracownicy LTM Med. Wszyscy z tym samym problemem: zaległości finansowych.
Pracownicy bez pieniędzy
- Za pół roku pracy są mi winni prawie 5 tysięcy złotych - mówi jeden z nich. - O pieniądze proszę od 5. miesięcy - bez skutku.
Jego kolega dodaje: - Dług wobec mnie to ponad 10 tysięcy. Są osoby z jeszcze większymi zaległościami.
Mimo próśb, ponaglających telefonów i spotkań z pracodawcą, zaległości rosną. - Za co mamy żyć? Ile można zapożyczać się u rodziny czy znajomych - pytają nasi rozmówcy.
Telefon Waldemara Achramowicza, którego chcemy zapytać o zadłużenie wobec pracowników, milczy.
Biegli będą w grudniu
Tymczasem posuwają się prace prokuratury w sprawie śmierci trzyletniego Mateusza Ramy.
- Wczoraj przeprowadzany był eksperyment procesowy w domu Mateusza - informuje Dariusz Bebyn, rzecznik Prokuratury Rejonowej Północ. - Uzupełniamy jeszcze dokumentację. Do końca roku najprawdopodobniej powołamy biegłych.
Dariusz Bebyn od ich prac uzależnia sposób procedowania sprawy byłego ratownika, Andrzeja Z.: - Być może wyłączymy jego sprawę do osobnego postępowania.