Kiedy w poniedziałek wieczorem zobaczyłem tych dziewięćdziesięciu rolników w sali Urzędu Wojewódzkiego, tej samej, w której 31 lat temu tłukła ich peerelowska milicja, wiedziałem, że jak złapali, to nie puszczą. Złapali okazję historycznego nawiązania do tego, co ten naród tak uwielbia.
<!** reklama>
Ile w rolniczym zawodzeniu prawdy, rzeczywistej pozimowej tragedii, a ile wyrachowanego działania posła Mojzesowicza, który, jak wiadomo, potrafi porwać gawiedź, zwłaszcza jeśli celem ataku jest wroga partyjnie pani wojewoda i minister z PSL? Tego nie wiem. Ale domyślam się, że nie wszystko w tym chłopskim strajku jest jak trzeba. Brakuje mu romantyzmu i polotu z dawnych czasów. Teraz rolnicy martwią się o to, żeby zjeść pizzę i wypić colę, żeby można było się odpalić w kiblu przy sali i żeby przyjechała telewizja. Piszę to z pełną świadomością - wczoraj pierwsze, co strajkujący zrobili, to poszli do urzędników, żeby dali im gazety. Żeby zobaczyć, co też o nich napisały. Wczorajsza konferencja prasowa o godzinie 10 - trzydziestu protestujących na sali. Kilka godzin później zostało czterech.
Nie neguję, że sytuacja na wsi po ostatnich mrozach jest kiepska. Że uprawy przemarzły. Że minister nie myśli o resorcie i o ludziach, którzy zasuwają na polu po to, żeby się utrzymać i jeszcze coś krajowi dać. Neguję metody działania, które nie przystają do nowoczesnych czasów, w których mam nadzieję, że żyję.
Kiedyś bohater w dziele Sławomira Mrożka pokazywał dziurę po zębie i jęczał „O, tu, wybili, panie, za wolność wybili”. Widzów to śmieszyło. Podobnie jest z tym rolniczym strajkiem.