W gimnazjach z korepetycji korzystają nieliczni - średnio co dziesiąty. W liceum „dokształca się” co drugi. - Bez tego nie ma co marzyć o dobrych studiach - przyznają uczniowie.
<!** Image 3 align=right alt="Image 47033" sub="Za dodatkowe lekcje nie zawsze trzeba płacić. W bydgoskim Gimnazjum nr 8 działa grupa wolontariuszy, którzy pomagają w nauce swoim młodszym kolegom i koleżankom">Kilkanaście lat temu na prywatne lekcje matematyki lub chemii uczęszczali tylko ci, którzy mieli kłopot ze zrozumieniem omawianego w szkole materiału. Dziś wręcz przeciwnie.
„Korki” to standard
- Zamierzam się dostać na medycynę, a żeby tego dokonać muszę mieć jak najlepsze wyniki na maturze z biologii, chemii i fizyki. Uczę się w klasie biologiczno-chemicznej, uczestniczę w kółkach zainteresowań, ale to za mało. Dlatego raz w tygodniu biorę prywatne lekcje biologii i chemii, żeby przerobić jak najwięcej materiału - tłumaczy przyszła maturzystka z I LO w Bydgoszczy. - Nie jestem wyjątkiem, „korki” to w naszej klasie standard.
<!** reklama left>Z przeprowadzonych przez MEN badań wynika, że z korepetycji korzysta średnio co drugi uczeń szkoły ponadgimnazjalnej.
- W klasach trzecich i drugich organizujemy zajęcia przygotowujące do matury. Każdy uczeń może skorzystać z 43 dodatkowych lekcji z różnych przedmiotów. Ten pomysł bardzo się spodobał i frekwencja na spotkaniach jest spora. Do tego maturzyści i ich młodsi koledzy mogą brać udział w wielu kołach zainteresowań, a te najbardziej popularne trwają nawet po trzy godziny. Przyjął się także pomysł z konsultacjami u nauczycieli. Coraz więcej z nich wyznacza godziny dyżurów, na których „przyjmuje” zainteresowanych. Ofertę mamy bogatą, ale to i tak nie wyeliminuje korepetycji - mówi Iwona Waszkiewicz, dyrektorka bydgoskiej „szóstki”. - Przeprowadziliśmy ankiety wśród uczniów szkół maturalnych. Nie zapytaliśmy ich wprost, czy korzystają z korepetycji, ale czy organizowane przez szkołę zajęcia są wystarczające, by przygotować się do egzaminu. Okazało się, że mniej więcej 30 procent uczniów korzysta z dodatkowych form dokształcania, a więc korepetycji czy innych kursów.
Za wiedzę trzeba zapłacić
Korepetycje to doskonały biznes. Za lekcję, w zależności od przedmiotu i poziomu przygotowań, uczeń płaci od 20 do 50 złotych. Jednak może także skorzystać z kursów organizowanych przez wyższe uczelnie. Koło Naukowe Doktorantów UMK w Toruniu wraz z działającą na uczelni fundacją pomogą przygotować się do matury, a dawnym absolwentom ze „stara maturą” do egzaminów na studia. Ale nie za darmo - 60-godzinny kurs kosztuje 400 złotych.
Darmowe lekcje
Nie za wszystkie formy dokształcania trzeba płacić. W bydgoskim Gimnazjum nr 8 działa wolontariat, gdzie w ramach koleżeńskiej samopomocy uczniowie umawiają się na lekcje w domach lub w szkole.
- Na zajęcia przychodzą ci, którzy nie radzą sobie z jakimś przedmiotem lub nie rozumieją określonego tematu. Często są to osoby, które z powodu choroby długo były nieobecne w szkole - tłumaczy Małgorzata Garbin, szkolna pedagog. - Wolontariusza łatwo rozpoznać. Do ubrania ma przypiętą plakietkę z nazwiskiem i nazwą przedmiotu, z którego pomaga.
Na bezpłatne lekcje można też przychodzić do Oratorium „Dominiczek”, które od lat działa w Fordonie. W określone dni tygodnia można tu spotkać „specjalistów” od różnych przedmiotów - na przykład studentkę analityki medycznej, która dokształca z biologii i chemii lub uczennicę VIII LO, która pomaga w matematyce.
- Moja córka to typowa humanistka, przedmioty ścisłe to dla niej kosmos. Gdy czegoś nie rozumie z matematyki, natychmiast biegnie do Ani. Nie ma skuteczniejszej pomocy od tej oferowanej przez rówieśnika - mówi Grażyna Borakiewicz, animatorka Salezjańskiego Stowarzyszenia Wychowania Młodzieży.
Reguły gry
Płatne korepetycje zawsze wzbudzały kontrowersje, jednak kuratorium nie widzi w nich nic złego.
- Naganne jest uczestnictwo w korepetycjach prowadzonych przez „swojego” nauczyciela. Jeżeli jakiś pedagog w szkole udaje, że uczy i stawia złe stopnie tylko po to, by potem prywatnie „dokształcać” wychowanków, to jest to naganne. I za to powinien trafić przed komisję dyscyplinarną. Na szczęście, o takich przypadkach nie słyszałem - mówi Grzegorz Kubacki z Kuratorium Oświaty w Bydgoszczy.