Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wynik wyborów, do których doszło 30 lat temu, był sporym zaskoczeniem dla wszystkich sił politycznych i związkowych w kraju

Krzysztof Błażejewski
Krzysztof Błażejewski
Z archiwum "Expressu"
4 czerwca 1989 roku Polska postawiła kolejny krok ku wolności i niezależności. Wcześniej były społeczne bunty, a później „okrągły stół”.

Aby docenić przełomowe znaczenie wyborów sprzed równo trzech dekad, trzeba wiedzieć, jak wyglądały wcześniejsze wybory, w PRL-u. Ostatnie prawdziwe wybiory odbyły się w 1947 roku i zostały przez rządzących komunistów sfałszowane. Potem były plebiscyty, szyderczo zwane „wyborami”, w których nie można było nikogo wybrać, gdyż kandydatów wybierano już wcześniej, na posiedzeniach komitetów Frontu Jedności Narodu.

PRL-owska parodia

Okołowyborcza parodia w PRL-u była sprytnie zorganizowana i dobrze rozgrywana propagandowo. Najpierw były zatem spotkania kandydatów wysuniętych przez jedyne słuszne partie z mieszkańcami, potem sprawdzanie spisów wyborców i obowiązkowe kwiatki dla pierwszych obywateli pragnących oddać swój głos. Dominowało hasło „głosujemy bez skreśleń”. Chodziło o to, że, by zachować pozory demokracji i rzeczywistych wyborów, od lat 60. ub. wieku kandydatów było o dwóch więcej niż miejsc. Były to pozycje z góry przegrane, bowiem kartka wrzucona do urny bez skreśleń była traktowana jak głos oddany na kolejnych kandydatów, licząc od góry listy. Tak postępowało ponad 90 procent wyborców, gdyż szerzona była powszechnie wieść, iż ci, którzy wchodzili za kotary (zwykle jedna była w lokalu wyborczym, choć nie stanowiło to reguły) byli odnotowywani przez komisję, a potem mogli mieć kłopoty w pracy albo z otrzymaniem paszportu. Dlatego desygnowani na „przegrywające” miejsca zwykle młodzi działacze związkowi oraz zwykli robotnicy otrzymywali śladowe liczby głosów.

Wybory, nie głosowanie

4 czerwca 1989 roku Polacy po raz pierwszy mieli pójść głosować na nowych zasadach. Tytm razem nie mieli już nikogo skreślać, ale wybierać przez postawienie w kwadraciku obok nazwiska znaczka „x”. Nie były to jednak pierwsze całkowicie wolne wybory, a tylko częściowo. Miasto Bydgoszcz stanowiło wówczas okręg wyborczy numer 13 i posiadało pięć mandatów do obsadzenia w Sejmie. Trzy z nich przypadały z góry członkom Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, jeden - członkom Unii Chrześcijańsko-Społecznej (organizacji katolików współpracujących z władzami) i tylko jeden był „bezpartyjny”, czyli otwarty dla wszystkich kandydatów, w tym „Solidarności”. Tak wynikało z przyjętego i podzielonego na okręgi klucza wybiorczego, w którym owym „bezpartyjnym” mogło przypaść najwyżej 35 proc. miejsc w skali kraju. Odrębną sprawą były całkowicie wolne wybory do Senatu. Tutaj Bydgoszcz wraz z całym województwem miała dwa miejsca.

Mylne szacunki

W Bydgoszczy sytuacja była o tyle trudniejsza, że dzialacze opozycji solidarnościowej podzielili się na dwa obozy. Jeden z nich popierał jako kandydata na posła desygnowanego przez Komitet Obywatelski i Lecha Wałęsę - Ryszarda Helaka, drugi - Stefana Pastuszewskiego.

Przed tymi wyborami sondaże dawały wyniki fifty-fifty, tzn., że tylko około 50 proc. kandydatów „namaszczonych” przez Lecha Wałęsę dostanie się do Sejmu. Ostrożni w swoich szacunkach byli działacze opozycji solidarnościowej, liczyli na zwycięstwo, ale nie całkowite. Nikt przecież nie wiedział, jak będą głosować obywatele, którzy po raz pierwszy od ponad 40 lat mieli rzeczywiście coś do powiedzenia przy wyborczych urnach.

Przed tymi wyborami sondaże dawały wyniki fifty-fifty, tzn., że tylko około 50 proc. kandydatów „namaszczonych” przez Lecha Wałęsę dostanie się do Sejmu.

Rządzona przez PZPR telewizja publiczna (innej nie było) martwiła się, czy „Solidarność” osiągnie choć 15 proc. głosów, co nie byłoby dobre dla przyszłych nastrojów społecznych. Ówcześni decydenci oceniali swoje szanse na 80 proc. mandatów w Senacie, bo taką znajomością realiów zza biurek dysponowali.

Brat prymasa był trzeci

Tymczasem wyniki okazały się być zaskoczeniem dla wszystkich. Mandat dla bezpartyjnych w Bydgoszczy obsadził kandydat Wałęsy, Ryszard Helak (57 proc. głosów). Drugi był niezwykle popularny i ceniony w mieście kierownik supersamu przy ul. Gdańskiej (za „Rywalem”), Henryk Trzepacz (17 proc.), trzeci Stefan Pastuszewski - 14 proc. Podobnie było w całej Polsce.

Miażdżące zwycięstwo osiągnęli także kandydaci KO w wyborach do Senatu, gdzie zajęli 99 na 100 miejsc. W woj. bydgoskim Antoni Tokarczuk uzyskał 58 proc. głosów, a Aleksander Paszyński 45 (musiał startować w II turze). Jedynym poważnym rywalem okazał się... brat ówczesnego prymasa, działacz PZPR, Jan Glemb (nie Glemp!), który zebrał ponad 21 proc. głosów.

Flash Info, odcinek 17 - najważniejsze informacje z Kujaw i Pomorza

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera