https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wybory, czyli ratowanie własnej skóry

Przemysław Łuczak
Z politologiem MARKIEM JEZIŃSKIM rozmawia Przemysław Łuczak.

Z politologiem MARKIEM JEZIŃSKIM rozmawia Przemysław Łuczak.

<!** Image 2 align=right alt="Image 60329" sub="Prof. dr hab. Marek Jeziński / Fot. Tomasz Bielicki">Jeszcze kilka tygodni miał Pan wątpliwości, czy wcześniejsze wybory odbędą się tak szybko. Tymczasem teraz główni aktorzy naszej sceny politycznej dość zgodnie opowiadają się za przeprowadzeniem ich jeszcze jesienią. To szczera wola, czy raczej dalszy ciąg gry z ich strony?

Podtrzymywałbym swoje zdanie sprzed kilku tygodni, że premier gra na czas, bo sytuacja nie jest dla niego do końca jasna. Ale też wydarzenia, do których doszło w ostatni weekend, wskazują, że trochę stracił panowanie nad sobą i nad sytuacją. I raczej to, co się wówczas stało, a nie wcześniejsze rozmowy prezydenta Lecha Kaczyńskiego z Donaldem Tuskiem, sprawiło, że zmienił zdanie. Premier Kaczyński prowokował wcześniej swoich partnerów koalicyjnych, dokonując zmian na stanowiskach rządowych. Odwołanie Andrzeja Leppera i powołanie na ministra rolnictwa skłóconego z Lepperem Wojciecha Mojzesowicza jest tego koronnym przykładem. Można wręcz powiedzieć, że Jarosław Kaczyński bawił się w upokarzanie swoich partnerów, zwłaszcza Leppera. Ostatni weekend był katalizatorem, który sprawił, że zarówno Jarosław Kaczyński, jak i pozostali aktorzy polskiej sceny politycznej, czyli PO i SLD, jasno zrozumieli, że inercja układu władzy wpisana weń od samego początku, przekroczyła pewną barierę i że te wybory powinny jednak mieć miejsce.

Czy nie jest jednak tak, że Jarosław Kaczyński przystał na przyspieszone wybory z obawy o skutki decyzji Państwowej Komisji Wyborczej, która odrzucając sprawozdanie finansowe PiS za 2006 rok, postawiła jego partię przed widmem utraty dotacji z budżetu?

<!** reklama left>Premier nie mógł oczywiście wyartykułować, że boi się utraty dotacji państwowej, bo byłby to czytelny sygnał dla całej politycznej publiczności, że gra głównie o uratowanie własnej skóry. Potrzebny był więc mu inny impuls, który by pozwolił na przykrycie tej sprawy. Można zatem przypuszczać, że zamieszanie wokół ministrów Ziobry i Kaczmarka w tym momencie było premierowi na rękę.

Zdecydowana większość społeczeństwa opowiada się za rozpisaniem wcześniejszych wyborów. Czy to może przełożyć się na większą niż ostatnimi czasy bywało frekwencję wyborczą?

Podchodziłbym do takiej tezy dość sceptycznie, bo wprawdzie jesteśmy społeczeństwem, które żyje polityką, które komentuje wydarzenia, ale jeśli ma wyrazić swoją wolę biorąc udział w wyborach, okazuje się, że ludzie, rozczarowani zachowaniami polityków, ostatecznie zostają w domach. Teraz może być podobnie.

Czy nowe wybory mogą doprowadzić do znaczącego przegrupowania sił na naszej scenie politycznej?

Jarosław Kaczyński dość specyficznie zarządzał państwem poprzez ciągły kryzys. Generowanie kolejnych napięć i wyciąganie z nich korzyści dla siebie, ciągłe marginalizowanie Samoobrony i LPR oraz upokarzanie opozycji, spowodowało, że ten styl raczej nie może podobać się społeczeństwu. To, że w sondażach PiS z nieomal 30 proc. poparcia spada poniżej 20 proc. oczywiście jest jego porażką. Samoobrona i LPR jako samodzielne partie w zasadzie straciły swój elektorat. Jedną z najważniejszych zmian może być to, że najprawdopodobniej w nowym parlamencie będzie mniej partii niż obecnie. Sondaże z ubiegłego tygodnia wskazują, że PO być może będzie mogła sama utworzyć rząd, zaś do parlamentu wejdą jeszcze PiS i LiD.

Czy nie uważa Pan, że w sondażach „niedoszacowana” jest LiD?

To ugrupowanie jest przez dużą część społeczeństwa nierozpoznawalne. Mówiąc LiD, wiele osób ma na myśli SLD, Olejniczaka, Napieralskiego czy tych starych działaczy, którzy znikają z życia publicznego (np. Józef Oleksy). Natomiast Onyszkiewicz czy Borowski w przestrzeni publicznej pojawiają się bardzo rzadko, przestali być twarzami politycznymi. Nie oznacza to, że znaleźli się w niebycie politycznym, bo kampania samorządowa pokazała, że ta część sceny politycznej jest dość silna i ma coś do powiedzenia. Można jednak mówić tylko o nieznacznym „niedoszacowaniu”, ponieważ obecnie mamy do czynienia ze zdecydowanym kursem na prawo, a część ludzi wstydzi się przyznać przed ankieterami, że popiera lewicę. W takiej sytuacji wskazują oni często partie „modne”, „poprawne” politycznie (obecnie to prawa strona sceny publicznej) oraz te „hołubione” przez media. Ten sam mechanizm był bardzo wyraźny w wyborach w 2001 roku, kiedy taką partią, do której nie wypadało się przyznawać, była Samoobrona.

Prof. dr hab. Marek Jeziński pracuje w Instytucie Politologii UMK w Toruniu.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski