Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wspomnienie o zmarłym trenerze Zawiszy Władysławie Stachurskim

Marek Fabiszewski
Władysław Stachurski zmarł nagle w środę idąc do PZPN odebrać bilety na mecz Polski z Ukrainą (22 marca na Stadionie Narodowym). Nie doczekał, dosięgnął Go drugi zawał. 27 marca skończyłby 68 lat.

Władysław Stachurski zmarł nagle w środę idąc do PZPN odebrać bilety na mecz Polski z Ukrainą (22 marca na Stadionie Narodowym). Nie doczekał, dosięgnął Go drugi zawał. 27 marca skończyłby 68 lat.

- Był ciepły, miły, sympatyczny, taki troszkę starszej daty, nawet nie pasował na trenera, bo ten nieraz musi być ostry. Wzbudzał zaufanie i ludzie do niego lgnęli - wspomina Władysława Stachurskiego jego przyjaciel z Bydgoszczy, nasz redakcyjny kolega Wojciech „Szczapa” Romanowski. - Nie wiem, czy Władek mógł mieć wrogów, był za dobry na to. <!** reklama>

Mimo że z Legią Warszawa wiosną 1991 roku dotarł aż do półfinału Pucharu Zdobywców Pucharów i był też krótko selekcjonerem, to kibice Zawiszy Władysława Stachurskiego zapamiętają przede wszystkim z jego dwuletniej pracy z Zawiszą. W 1989 roku wywalczył awans do elity i zaraz w pierwszym sezonie osiągnął wielki sukces - 4. miejsce, najlepsze w historii klubu. Do strefy pucharowej zabrakło wtedy... trzech punktów, czyli jednego zwycięstwa!<!** Image 2 align=none alt="Image 207326" >

Władysława Stachurskiego wspomina Jacek Kot. - Pierwsza myśl: niedawno odszedł trener Kazimierz Gurtatowski, teraz trener Stachurski, jakaś czarna seria...

Filigranowy pomocnik był bohaterem meczu na Bułgarskiej w sezonie 1989/90, kiedy to Zawisza wygrał z Lechem Poznań 5:1. Strzelił wtedy cztery gole, a piłkarska Polska oniemiała z wrażenia.

- Pamiętam, że długo nie schodziliśmy z boiska, ja i trener, bo udzielaliśmy wywiadu red. Czesławowi Kaliszanowi dla telewizji. Ja byłem podniecony swoim indywidualnym wyczynem i w ogóle wynikiem zespołu, ale trener Stachurski studził entuzjazm mój i drużyny, mówiąc, że jeden mecz się nie liczy, że trzeba grać dobrze cały sezon.

Kot poznał trenera Stachurskiego zanim ten trafił do Zawiszy.

- Powoływał mnie do reprezentacji U-16, którą prowadził razem z trenerem Januszem Wójcikiem. Zanim został naszym opiekunem, pojechał na mecz z Jastrzębiem, który zremisowaliśmy 0:0, ale to nie był jeszcze ten barażowy. Mówił wtedy, że jeśli przegramy, to nie przychodzi do nas. Potem dopytywał się mnie o Zawiszę, o atmosferę w klubie.

O śmierci Władysława Stachurskiego kolegów z tamtej drużyny, grającej cały sezon „żelazną” jedenastką, poinformował Mariusz Modracki. Także Dariusz Pasiekę, który w czwartek przed południem odwiedził redakcję "Expressu Bydgoskiego". Były stoper Zawiszy ma tylko dobre wspomnienia o trenerze Stachurskim.

- Przyszedł do nas ktoś z Warszawy, mogło być różnie, ale gość w płaszczu i kapeluszu od razu nam zaimponował. Swoją aparycją i zachowaniem na wysokim poziomie. Miał osobowość. Po pierwszych treningach, po tym co mówił, od razu wiedzieliśmy, że będzie nam z nim po drodze - wspomina Dariusz Pasieka.

Jego byli podopieczni zgodnie twierdzą, że był wyważony, nie był trenerskim despotą. Potrafił przekazać wiele cennych uwag na treningach i potem je wyegzekwować.

- Ale piłkarsko też wiele potrafił, miał ułożoną nogę - dodaje Jacek Kot. - Ustawiał piłkę na 20 metrze i męczył Andrzeja Brończyka albo Roberta Matuszewskiego. Na cztery uderzenia do siatki trafiał trzy razy, a ten czwarty na przykład w słupek albo w poprzeczkę.

Według Dariusza Pasieki miał dwie twarze i obie te dobre. Podczas treningów wymagający nie tylko od zawodników, ale też od siebie, konsekwentny w tym co robił.

- Pamiętam takie zdarzenie, na początku mieszkał, podobnie jak ja, w klubowym hotelu. Obchodziliśmy z kolegą jakieś urodziny, chyba troszkę przesadziliśmy, było za głośno. Nie przyszedł, nie zwrócił uwagi, ale następnego dnia trenowaliśmy już w dodatkowych ortalionach, a po zajęciach jeszcze dodatkowe pół godziny jeden na jednego w polu karnym, do upadłego. Nic nie powiedział, ale wiedzieliśmy o co chodzi. Miał wszystko pod kontrolą.

Do Bydgoszczy Władysław Stachurski chętnie wracał, miał tu przyjaciół. Był na memoriale Andrzeja Brończyka, na spotkaniu piłkarskich pokoleń Zawiszy, zorganizowanym z inicjatywy red. Stanisława Karabasza.

- Bydgoszcz była jego drugim miastem. Jak tylko przyjeżdżał pociągiem, odbierałem go z Leśnego i zabierałem do siebie na śniadanie, albo na kolację - wspomina Wojciech Romanowski - a potem zawoziłem, gdzie tylko chciał, ostatnio w grudniu na spotkanie trenerów na Zawiszy. Często nocował u mnie, mieliśmy o czym rozmawiać i co wspominać.

Zaprzyjaźnili się od początku pobytu Stachurskiego w Bydgoszczy.

- Potem, jak już odszedł do Legii, nasze kontakty wcale się nie urwały. Dzwoniliśmy do siebie - mówi Wojciech Romanowski. - Razem byliśmy na mundialu we Włoszech w 1990 roku, gdzie z ramienia PZPN obserwował i analizował mecze, a potem byłem jego tłumaczem, gdy jeździł podglądać Sampdorię Genua, z którą Legia grała w Pucharze Zdobywców Pucharów.

Władysław Stachurski odcisnął piętno na bydgoskiej piłce. W hierarchii Jacka Kota jest w czołowej czwórce trenerów, obok Bronisława Waligóry, Wiesława Gałkowskiego i Adama Topolskiego.

- Robił w zespole atmosferę, przy nim wszystko szło w górę, nigdy w dół. Chciało się trenować i grać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!