<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/reszka_jaroslaw.jpg" >Początek lata 1969. Upał, ale i niezwykle parno. Chwilami leje jak z cebra. W taką pogodę nawet białe bmw 1600 nie błyszczy, choć na polskich drogach w tamtych czasach to biały kruk. Za kierownicą aktor Bogumił Kobiela, obok jego żona Małgorzata, z tyłu dwójka autostopowiczów. Gdy wpadają w zakręt w Buszkowie, pomiędzy Koronowem i Mąkowarskiem, przed maską bmw wyrasta jelcz ze Świdnicy. Na ratunek za późno. Autobus jest pusty. Chyba tylko dlatego autostopowicze wychodzą z wypadku bez szwanku, żona aktora - ze złamaną rękę. Bogumił Kobiela ucierpiał najbardziej. Po zderzeniu traci świadomość. Odzyskuje ją w szpitalu w Bydgoszczy. Nie wie, że ma pękniętą śledzionę i krwotok wewnętrzny. Z Bydgoszczy trafia do kliniki w Gdańsku. Po kilku dniach umiera.<!** reklama>
19 lat później, też na początku lata, na tym samym zakręcie wypada z jezdni zaspany Krzysztof Krawczyk. Jest w trakcie męczącej przeprowadzki z Kołobrzegu do Warszawy. W żółtym fiacie 125p, podobnie jak Kobiela, wiezie żonę, Ewę. Kobieta położyła się na tylnym siedzeniu, obok piosenkarza jedzie syn. Przed maską fiata tym razem wyrasta nie autobus, lecz drzewo. Do bydgoskiego szpitala XXX-lecia trafia cała rodzina. Piosenkarz ma zwichnięty prawy staw biodrowy, złamane kości: jarzmową i szczękową. Czeka go długie leczenie i rehabilitacja. Pod wpływem wypadku przeżyje też religijne nawrócenie. Zakręt śmierci w Buszkowie, na drodze krajowej nr 25, obrósł ponurą legendą. Tu także ponoć miała wypadek Santorka i ciężarowiec Waldemar Baszanowski. Od czasów Peerelu niewiele się zmieniło. Wygięty pod kątem prostym łuk na stromiźnie jak straszył, tak straszy.
Środek jesieni 2012 roku, wtorek. Po zebrze w oddalonym od Buszkowa o osiem kilometrów Mąkowarsku grupka ludzi nieustannie przechodzi przez jezdnię. Przez kilka godzin, z jednej strony na drugą i z powrotem. To samo dzieje się na drugim przejściu przez „25” w Mąkowarsku i na trzecim. W ten sposób mieszkańcy gminy Koronowo protestowali przeciwko likwidacji dyżuru karetki pogotowia w Mąkowarsku i Serocku. Latem tłumy Polaków suną przez Mąkowarsko w drodze nad Bałtyk. Inni ciągną na działki w okolicy Zalewu Koronowskiego. Od nowego roku będą mogli liczyć już tylko na jedną karetkę, wyruszającą ze stacji pogotowia w Koronowie.
Przypomina mi się Bogumił Kobiela w krótkiej komedii „Przekładaniec”. Gra tam kierowcę rajdowego, uczestnika wielu wypadków, który po skomplikowanych operacjach stał się współczesnym monstrum doktora Frankensteina, poskładanym z różnych ofiar automobilizmu, w tym psa. Może gdyby duch Kobieli złapał za nogawkę urzędnika, który wydał decyzję o wycofaniu karetki z Mąkowarska, ten ostatni przestałby być dla ludzi wilkiem. Najbardziej wszak zdumiało mnie wyjaśnienie rzecznika wojewody kujawsko-pomorskiej. Stwierdził otóż, że jego urząd nie może pomóc mieszkańcom, bo decyzję o wycofaniu karetki podjęło... Ministerstwo Zdrowia. Centralne planowanie, gospodarka nakazowo-rozdzielcza - wydawałoby się, że z tym systemem sprawowania władzy pożegnaliśmy się 23 lata temu. Chyba nie do końca, skoro Warszawa do dziś decyduje o tym, ile karetek ma dyżurować w gminie Koronowo.
O tym, ile (nie) mogą przedstawiciele władzy w naszym regionie, stale przekonujemy się też na przykładzie drogi ekspresowej S5. W duchu pożegnaliśmy się już z nadzieją na zbudowanie całej tej drogi, od Wrocławia do Nowych Marz, w najbliższych latach. Od pewnego czasu w propagandowym obiegu była wersja odchudzona: S5 z Gniezna - dokąd przed Euro 2012 udało się ją dociągnąć - przebija się do węzła w Białych Błotach, a dalej z autostradą A1 łączy się dobudowanym odcinkiem S10 pomiędzy podbydgoskim Stryszkiem i Toruniem. Dziś i ten bieda-plan wydaje się palcem po wodzie pisany. W dyskutowanej właśnie Koncepcji Przestrzennego Zagospodarowania Kraju 2030 prace na S5 zapisano dopiero w trzecim, ostatnim podokresie. Pytany o to ostatnio przez dziennikarzy Radia PiK, marszałek województwa Piotr Całbecki skomentował, że starania o S5 coraz bardziej przypominają mu wołanie na pustyni. Ciekaw jestem, jak się ma wołanie na pustyni do wołania na puszczy? Może tak: w puszczy bez opiekuńczej ręki PO da się jeszcze przeżyć. A na pustyni tylko rząd się wyżywi.