Niemal 100 Rosjan - kilkudziesięciu żołnierzy z dowództwa 2. Korpusu Armijnego i około 20 funkcjonariuszy Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB) - zginęło w wybuchu, do którego doszło w obiekcie wojskowym wroga w okupowanym Lisiczańsku na wschodzie Ukrainy - poinformował o tym w środę lojalny wobec Kijowa szef władz obwodu ługańskiego Serhij Hajdaj.
Takiego typu informacje dosyć często wypływają na światło dzienne. Ukraińcy, m. in. dzięki ogromnemu wsparciu sojuszniczych państw dostarczających najnowszy sprzęt wojenny i umiejętności żołnierzy w ich obsłudze, jaką nabyli w szkoleniach i praktyce, w połączeniu z udaną taktyką skutkuje dotkliwymi, bolesnymi dla Rosjan stratami.
W zeszłym tygodniu w okupowanym przez Rosjan Mariupolu rozpoczęła się tajna mobilizacja na wojnę z Ukrainą. Mieszkańcy otrzymywali SMS-y z propozycjami dobrze płatnej służby w armii wroga, ale był to podstęp - informowała na Telegramie lojalna wobec Kijowa rada miasta.
Rada miasta wezwała wtedy mieszkańców, by nie dali się zwieść propozycjom wroga i jak najszybciej opuszczali miasto.
Wyjeżdżajcie i nie walczcie po stronie tych, którzy przynieśli do naszego domu wojnę
- zaapelowano.
Kiedy okazało się, że na takie sztuczki nie uda się zwabić wielu ochotników, Rosjanie przeszli do bardziej bezpośrednich i brutalnych metod. Zaczęli prowadzić przymusową mobilizację na okupowanych terenach, o czym świadczy poniższe nagranie z Ługańska:
Mężczyzna na przedstawionym materiale wideo miał przyjść odebrać swoich 2 synów z przedszkola. Jego plany zostały mocno pokrzyżowane, został obezwładniony, wrzucony do furgonetki i przewieziony do centrum wojskowego. Rosjanie robią wszystko, co w ich mocy, aby wysyłać na front więcej ludzi.
Źródło: Twitter, PAP
