https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wieś nie kupuje dziś pulpetów

Na wakacyjnym szlaku trudno nie zahaczyć o wiejskie sklepy. Próżno jednak w nich szukać wspomnień z młodości, dzieciństwa na wsi. Asortyment typowy, unijny, a słynnych niegdyś tanich trunków - jak na lekarstwo.

Na wakacyjnym szlaku trudno nie zahaczyć o wiejskie sklepy. Próżno jednak w nich szukać wspomnień z młodości, dzieciństwa na wsi. Asortyment typowy, unijny, a słynnych niegdyś tanich trunków - jak na lekarstwo.

<!** Image 2 align=none alt="Image 174699" sub="Lokalna atrakcja. Bar, który nie oferuje wcale rozrywek rodem z klubów Go-Go. Idzie sie tam na piwo i tyle. ">„Chcesz klienta przyciągnąć jak muchę do lepu - wiedz, że sklep dla klienta, nie klient dla sklepu” - tak brzmiała przedwojenna sentencja kupców. Czy znają ją dzisiejsi sprzedawcy?

Między zniczami, puszkami z konserwą mięsną za 2,85 zł, tanimi laczkami i tabletkami z krzyżykiem siedzi dziewczyna - może nie znać innej przedwojennej maksymy, że „zbyt duży wybór utrudnia klientowi decyzję”. Wie jednak, że dobry kupiec obniża cenę jednego towaru i go reklamuje, a podnosi dziesięciu innych i tak zarabia. Stąd zapewne tyle promocji bije w tym sklepie po oczach...Dziewczyna mówi, że najlepiej i tak sprzedają się piwo i papierosy. Za jej plecami rząd słoików: pulpety, gołąbki, fasola w pomidorach. Gotowce nie mają jednak wzięcia. Ludzie najczęściej - z biedy - kupują śląską, parówki, mielonkę, baleron, kiełbasę butelkową.

<!** reklama>- Otwieramy o 6 rano. Od świtu przed sklepem koczuje grupka wiernych klientów. Skacowani. Piją na ławeczce pod sklepem, chociaż formalnie jest to zakazane - tłumaczy ekspedientka spod Białych Błot. - Ale co mam robić? To przecież miejscowi, swoi...

Tanich win na półkach nie ma, bo podobno ich amatorzy wyginęli jak dinozaury. Teraz pije się albo piwo, albo namiastki nalewek. Na ławeczce komplet. Amatorzy procentów degustują i palą. Pety wrzucają do wielkiego słaja z wodą...

<!** Image 3 align=none alt="Image 174699" sub="W klubach zwykle nie funkcjonuje, tzw. zeszyt, który jest popularny w sklepach...">

Jak w Meksyku

Inspektorzy handlowi i sanitarni często kontrolują wiejskie sklepy. Ostatnio wpadli do jednej z podtoruńskiej wsi. Swój raport zatytułowali „Dawno temu w Meksyku”, bo, jak tłumaczą, takiego bajzlu nie widzieli dawno. „142 partie towarów przeterminowanych (w tym kilkanaście pochodzących jeszcze z 2004, 2005 i 2006 roku) - wymieniają nieprawidłowości inspektorzy. - Niewywieszenie cen przy wszystkich oferowanych do sprzedaży towarach, nieprzestrzeganie warunków przechowywania produktów spożywczych (m.in., na posadzce, przy śmieciach, w kurzu)”.

Tak bywa nie tylko w Kujawsko-Pomorskiem. Znacznie gorzej jest na Podlasiu, a podobne kwiatki można znaleźć nawet nieopodal stolicy.

„Mięso i wędlina z zielonkawymi przebarwieniami, nad skrzynką jabłek rój muszek, na półkach przeznaczonych na alkohole - wyroby winopodobne i najtańsza wódka - pisze stołeczny kontroler. - W kącie oszronione mrożonki, w rogu ciśnięty szary papier toaletowy. Lodówka wypełniona puszkami z piwem. Wybór tanich marek jest szeroki. Lodówka jednak nigdy nie działa.Według sprzedawcy, zimą nie ma sensu chłodzić piwa, a latem robi się przez nią w sklepie jeszcze goręcej...”

<!** Image 4 align=none alt="Image 174699" sub="Chleb, coś do posmarowania, warzywa, herbatę można kupić na krechę. Handlarze zaklinają się, że wina nie.">Wracamy na Kujawy i Pomorze. Kierujemy się do sklepiku, o którym miejscowi mówią, że jest jak ten z serialu „Rancho”.

Sprzedawczyni z rzeczonego „Rancha” szeroko się uśmiecha. - A mam buzona - łapie za butelczynę wina o nazwie „Maryś”. - I mam ławeczkę! Na etykiecie wina ogromny biust. Trunek „Maryś” lokalni degustatorzy oceniają na miejscu (kieszeń lżejsza o 3,50 zł). Są jeszcze tacy, co i duszkiem wypiją. O całą złotówkę więcej trzeba wydać na napój winopodobny „Vivo”. Najtańsze piwo w kosztuje 2 zł. Ma wzięcie. A coś na ząb? Mocno wysuszony kawałek szynki konserwowej, kawałki szarych kiełbas i zmarniałe kurczacze udko. Ta witryna chłodnicza nie zachęca do zakupów. Towar chyba nie doczeka się klienta...

Kolejne sioło to typowe blokowisko popegeerowskie. Przyjezdnych wita wielkim graffiti: „Wyp... stąd”. Ale z lokalnego sklepiku z pustymi rękami człowiek nie wyjdzie.

„Apetit” dla trzech

<!** Image 5 align=right alt="Image 174699" sub="Dawniej upragnioną butelczynę klient mógł odpracować u sklepikarza">- Ludzie tu są biedni - chwyta za czarny zeszyt właściciel. - W jednym kajecie mam pożyczki krótkoterminowe, w drugim długoterminowe. Pazkowscy mieli 1800 zł długu - wertuje pożółkłe kartki. - Rodzina dostaje zasiłek i oddaje mi wszystkie pieniądze. Tak co miesiąc. Ufam im. Mieliśmy tu PGR, był zakład łąkarski. Razem pracowaliśmy i razem traciliśmy pracę. Teraz sobie pomagamy. Paliccy z bloku obok mają ośmioro dzieci. Biorą z sześć chlebów rano, coś do smarowania, trochę warzyw, kawę, herbatę i stówka pęka. Alkoholu nie piją. Ale ile oni na fajki wydają... Ale ja mam zasadę - nigdy wódki i papierosów nie sprzedaję na zeszyt. Kto chce wypić albo zapalić - musi płacić gotówką.

Dalej, pod lasem jest ponoć sklepik oferujący wino „Mamrot” i „Ranczo”. Niestety, nic z tego. Sklep z mamrotem działał w rdzewiejącym blaszaku i zbankrutował, gdy obok wybudowano nowe osiedle (ludzi kupujących w mieście). Tu jednak człowiek zderza się ze specyficznym folklorem. Płot, a na nim szyld z reklamą jak z klubu Go-Go: „Bar Sexi Lala - gotowe dania na miejscu i na wynos”. To jednak lokal i bez striptizu, i bez rurki. Obok baru drewniany wychodek zamykany na haczyk...

Na każdym kroku kontrasty. 10 kilometrów dalej spożywczak z klimatyzacją i z idealnie poukładanym towarem. Mają coś na niezamożną kieszeń. Tak zwana nalewka - „Apetit - Mocny Gorzki”, dwulitrowa - O, ma certyfikat ISO - dziwi się sprzedawczyni. - Napój winopodobny - czyta kobieta. - Skład: cukier, kwas cytrynowy, sorbinian potasu, substancja konserwująca, fenyloalaniny, siarczany, 12 procent alkoholu. Kosztuje 12 złotych. Trzech takich mamy, co to lubią i systematycznie biorą.

Pan Piotr, sklepikarz z wioski w powiecie toruńskim, prowadzi swój interes od lat 90. - Typowych wiejskich sklepów już nie ma - mówi mężczyzna i każe się rozejrzeć po swoich włościach. Piękne lady chłodnicze, klimatyzatory, żadnych podejrzanie wyglądających wędlin. - Czasy się zmieniają. Konkurencja, wymogi, kontrole. Tanich win nie mam, oferuję jedynie nalewkę o smaku jabłkowo-miętowym. Ze dwóch ludzi dziennie ją kupuje. Z alkoholem miałem same kłopoty. Ludzi skarżą, donoszą. Przepisy są po stronie tych, którzy robią zamieszanie. Niech mi ktoś wyjaśni, co to znaczy „obręb sklepu”? Jeden gość upił się kilkaset metrów dalej i rozrabiał, ale to do mnie były pretensje, na policję poszły skargi, że pozwoliłem mu pić. Kilka lat walki w sądzie. Nerwy zszarpane. I to przez kogo? Przez sąsiada. Szkoda gadać... - pan Piotr macha ręką i rusza pomóc żonie, bo kolejka zrobiła się już całkiem spora. To jedyny sklep w najbliższej okolicy.

Kto kupi lep na muchy?

Za Włocławkiem mały spożywczak na parterze domu prowadzi rodzina. - Można do nas zapukać i zawsze ktoś wyjdzie - zapewnia właścicielka, pani Cecylia. - Tak dawniej na wsi bywało. Pamiętam, jak z rodzeństwem szorowaliśmy podłogę sklepu szrubrem. Raz w tygodniu. Towar też był kiedyś inny. A to komuś nafty zabrakło, potrzebny był sznurek, pasta do butów, woda kolońska. Dzieciaki szalały za oranżadą, za landrynkami. Latem ogromnym powodzeniem cieszył się lep na muchy. A teraz wiejskich sklepów mniej. Ludzie do marketów jeżdżą, bo tam ceny są niższe, wręcz hurtowe. My harujemy i ledwo wychodzimy na zero. Nawet muchy już ze wsi uciekają...

PS Nazwiska rodzin kupujących na zeszyt zostały zmienione.

W starym sklepie

Kiedyś nie było stałych godzin pracy. Sklep był otwarty, jeśli byli klienci. Wyposażenie sanitarne stanowiły: miednica, ręcznik, mydło i wiadro z wodą. Używano ich raczej od święta. Zdesperowani klienci, w zamian za trunek pracowali przy koszeniu łąk, przy gnoju. A dziś? Kredytu mógł udzielać tylko szef. Podnosił też ceny artykułów, których brakowało w sklepie spółdzielczym, a obniżał inne. Świetnie dawniej prosperował handel obwoźny i obnośny. Posiadanie sklepu nie było więc aż takim złotym interesem. (Źr.: Kondratowicz, Miliszkiewicz, Wiśniewski: „W wiejskim sklepiku. O sklepie St. Milaniuka w Dawidach, woj. bialskopodlaskie, w latach 1921 – 1948”.)

Komentarze 1

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

D
D.K.
O kiełbasie słoikowej słyszałem, ale o butelkowej nigdy.
Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski