Raz po raz dowiadujemy się o rekordach cenowych dzieł sztuki. Miliony dolarów płacone na aukcjach przez kolekcjonerów są zachętą nie tylko dla artystów czy marszandów, ale także fałszerzy.
<!** Image 2 align=right alt="Image 13182" >Fałszowanie dzieł sztuki to pradawny proceder. Już w starożytnym Rzymie podrabiano greckie rzeźby. Ale przez wieki oszukańczy proceder nie kwitł na taką skalę jak w naszych czasach. Z prostego powodu - dzieła kupowano najczęściej u samych twórców. Ci jednak czasem też miewali to i owo na sumieniu, choćby taki Michał Anioł, który na zlecenie niejakiego Lorenzo Medici świeżo powstałą rzeźbę Kupidyna odpowiednio postarzył tak, aby udawała monument starożytny.
Falsyfikat na aukcji
Za pierwszego nowoczesnego fałszerza uważany jest niejaki Van Meegeren, który idealnie potrafił naśladować malarstwo Vermeera. Tak idealnie, że uprawiał ten proceder przez kilkadziesiąt lat. Znana jest też historia pewnego Anglika, który najpierw wkupował się w łaski muzealników jako darczyńca ofiarujący obrazy. A gdy już obdarzony został zaufaniem i zyskał dostęp do muzealnych teczek, narobił w nich niezłego bałaganu, podkładając tam fałszywe opinie, a nawet wspomnienia samych autorów o tym, jak dane dzieło tworzyli. Potem wystarczyło tylko stworzyć taki wydumany obraz i wystawić go na sprzedaż.
Właśnie uwiarygodnianie dzieła to jedno z największych wyzwań, które do dziś stoją przez fałszerzami. Wojna między nimi a ekspertami, galeriami, domami aukcyjnymi przypomina nieco walkę hackerów i programistów, a błędy czy wpadki mają na koncie nawet najlepsi.
- Niedawno zgłosił się do mnie pan, który w jednym z najsłynniejszych domów aukcyjnych na świecie kupił za niemałe pieniądze obraz Józefa Brandta - wspomina dr hab. Dariusz Markowski z Zakładu Konserwacji Malarstwa i Rzeźby Polichromowanej Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. - Gdy w Warszawie chciał to dzieło ubezpieczyć, firma wynajęła eksperta. Ten zaś zakwestionował autentyczność obrazu. I miał rację. Konfrontacja dostarczonego do mnie obrazu z dziełem prezentowanym na wystawie „monachijczyków” ze zbiorów Lwowskiej Galerii Sztuki w pełni to potwierdziła.
W przypadku jednego najwyżej cenionych artystów XX wieku, Pabla Picassa, którego dzieła sprzedawane są za miliony dolarów, od lat obowiązuje następująca procedura: jest trzech światowej klasy ekspertów od jego obrazów i gdy pojawia się praca dotąd nieodnotowana, jej ekspertyzę przeprowadza każdy z nich. Gdy choć jeden z ekspertów ma wątpliwości co do autentyczności dzieła, nie może być ono oficjalnie uznawane za obraz Picassai jako taki wystawiane na aukcjach.
Moda na „kossaki” już minęła
Jakiś czas temu spore zamieszanie towarzyszyło także tzw. Galerii Porczyńskich, gdy zakwestionowano autentyczność wielu dzieł z tej kolekcji. Dariusz Markowski genezę owego zamieszania tłumaczy tak: - Dobre dzieła zawsze były w cenie, bywało, że za ciekawy zbiór trzeba było zapłacić równowartość kilku wsi. Nie każdego stać było na to, aby obrazami wybitnych artystów udekorować pałac. Bardzo często zlecano więc tworzenie kopii tych dzieł, które gospodarzowi pałacu się podobały. A od kopiowania do fałszerstwa droga niekiedy bywała niedaleka, zwłaszcza gdy oryginały ginęły w jakiejś wojennej zawierusze.
<!** Image 3 align=left alt="Image 13183" >Na rynku dzieł sztuki można także mówić o modach - dotyczą one stylów, szkół czy poszczególnych artystów. I tak na przykład moda na impresjonistów „zaowocowała” wieloma cudownymi odnalezieniami ich prac. W przypadku sztuki polskiej można mówić na przykład o modzie na „monachijczyków”, takich jak Alfred Wierusz-Kowalski czy wspomniany już Józef Brandt. Bardzo dobrze sprzedają się obrazy Jacka Malczewskiego, Aleksandra Gierymskiego, Tadeusza Makowskiego. A jednym z najdroższych polskich malarzy wcale nie jest Jan Matejko czy Stanisław Wyspiański, lecz Eugeniusz Zak.
- To bardzo dobry malarz związany z Ecolle de Paris. Ceny jego dzieł liczone są niekiedy w milionach złotych. Sporą rolę w wypromowaniu Zaka odegrał znany z kolekcjonerskich zamiłowań były tenisista Wojciech Fibak - dodaje Dariusz Markowski, zaznaczając jednak, że jednorazowy rekord cenowy należy chyba do Gierymskiego, którego „Aleję lipową” kilka lat temu sprzedano za 7 milionów złotych.
Przeminęła już natomiast moda na „kossaki”. Jest ich dużo i często trudno ustalić, który z Kossaków jest prawdziwym ich autorem. Bywało, że Jerzy podpisywał obrazy jako Wojciech, a ten ostatni w rzeczywistości tylko je poprawiał. Innym razem Wojciech malował obraz, a pozwalał go podpisać Jerzemu, bo chciał, aby syn był postrzegany jako równie dobry artysta.
Sporo zamieszania jest także z Juliuszem Fałatem, o którym z przekorą mówi się, że „namalował za życia 2 tysiące obrazów, z których do naszych czasów dotrwało 4 tysiące”.
<!** Image 4 align=right alt="Image 13184" >Kłopoty mogą też być z Malczewskim, który ponoć miał bardzo miękkie serce. Dobrze oddaje to taka oto historia: do artysty zgłosiła się z obrazem pewna kobieta, prosząc aby Malczewski dzieło podpisał, bo wówczas będzie ono miało znacznie większą wartość. A Malczewski, choć wiedział, że nie wyszło ono spod jego ręki, podpisu nie odmówił. Wiadomo także, że służący Malczewskiego wynosił szkice z pracowni mistrza i dawał je potem do wykończenia innym malarzom. W malowaniu dużych połaci obrazów pomagał Malczewskiemu Mieczysław Gąsecki (zwany Gąsiu), który po mistrzu przejął pracownię. Niektórzy twierdzą, że część późnych dzieł Malczewskiego to prace Gąseckiego.
Bywa także, że poszczególne dzieła mają bardzo pokrętne losy. Dariusz Markowski zajmuje się ostatnio ciekawym, pochodzącym z końca XV-wieku, obrazem związanym z kręgiem znanego malarza niederlandzkiego. Obraz ten, skradziony w Polsce, wywieziony został za granicę. I niemal cudem powrócił do naszego kraju, gdyż podczas badań próbki przypadkowo pobrano z miejsca, które całkiem niedawno poddane było zabiegom konserwatorskim. Z zagranicznej, na nasze szczęście błędnej, ekspertyzy wynikało zatem, że obraz ten to współczesny falsyfikat.
Fałszerze kontra eksperci
Z tych zaledwie kilku przykładów widać, jak spore wyzwanie stoi przed ekspertami. Do badań wykorzystuje się najnowsze zdobycze techniki (czego przykładem mogą być chociażby prowadzone przez naukowców UMK głośne już w całym kraju badania autentyczności odnalezionego na Śląsku rysunku Rafaela). Konieczne jest także połączenie sił specjalistów np. historyka sztuki, konserwatora zabytków. Niezwykle ważne w ocenie autentyczności danego dzieła jest porównanie badanej pracy z innymi dziełami artysty, pochodzącymiz jednego okresu.
Nawet wytrawny kolekcjoner może zostać ofiarą oszustwa. Fałszowaniem dzieł sztuki zajmują się przecież również specjaliści. Tak jak rozwijają się metody badawcze, tak też rozwijają się i techniki fałszowania. Nie jest problemem zdobyć stare płótno, wykonać na nim obraz w manierze i technice danego artysty, wykorzystując do tego celu stare farby i tak go postarzyć, aby nie budził na pierwszy rzut oka większych wątpliwości. Niektórzy fałszerze poszukują np. obrazów namalowanych w klimacie danego mistrza, a potem przerabiają lub dorabiają stosowną sygnaturę.