40 lat temu powstał tzw. film Pattersona, uznawany przez wielu badaczy za przełomowe wydarzenie w badaniach nad yeti. Kadry tego nagrania przebadało już wielu naukowców stwierdzając, że nie jest to fałszerstwo.
<!** Image 2 align=right alt="Image 67776" sub="Czy dojdzie wreszcie do oficjalnego spotkania człowieka z yeti? / Fot. Archiwum">20 października 1967 roku na zachodnim brzegu kalifornijskiej rzeki Bluff Creek, Roger Patterson, zawodowy ujeżdżacz koni z Tampico (stan Waszyngton, USA), spotkał Wielką Stopę, czyli Bigfoota, i sfilmował go. Zdjęcia wykonane amatorską kamerą pokazują tę istotę w ruchu. Ten liczący 20 sekund film wywołał kontrowersje, ale wielu naukowców uznało jego prawdziwość.
- To rzeczywistość, żywa istota, która przez każdego człowieka powinna być uznana za żyjące świadectwo naszego pochodzenia - stwierdził dr Grover Krantz, antropolog z Waszyngtońskiego Uniwersytetu Stanowego.
Dr Krantz analizował sposób poruszania się Patty, jak nazwano Bigfoota sfilmowanego przez Rogera Pattersona.
<!** reklama>- Kiedy zobaczyłem ten film po raz pierwszy, byłem pewny, że to mistyfikacja. Że przedstawia on dziwacznie przebranego człowieka - przyznał dr Krantz. - Badałem jednak ten film bardzo dokładnie, studiowałem każdą jego sekundę i nie mam teraz żadnych wątpliwości, że na taśmie filmowej zarejestrowano prawdziwego Bigfoota.
Nie tylko Amerykanie badali film Pattersona.
<!** Image 3 align=left alt="Image 67776" sub="Kadr z filmu Pattersona przedstawiający Bigfoota, amerykańską odmianę yeti. / Fot. Archiwum">- Jestem absolutnie pewny, że ten film jest autentyczny, że nie jest mistyfikacją - twierdzi prof. Dmitry Donskoj, ekspert w dziedzinie biomechaniki z Centralnego Instytutu Kultury Fizycznej w Moskwie.
Donskoj, specjalizujący się w zagadnieniach ruchu, przedstawił drobiazgową ekspertyzę filmu Pattersona. Po wielu badaniach i eksperymentach doszedł do wniosku, że istota o wzroście 2 m i wadze 250 kg poruszałaby się dokładnie tak, jak osobnik uwieczniony na filmie.
Z kolei inny rosyjski badacz, Dmitrij Bajanow, autor książki „Bigfoot - fakt, a nie fikcja”, zaproponował łacińską nazwę dla yeti: Homo troglodytes pattersoni.
Dziś badaniami nad domniemanymi reliktowymi hominidami zajmuje się, między innymi, powstałe w 1982 roku Międzynarodowe Towarzystwo Kryptozoologiczne.
Badania nad syberyjską odmianą yeti, zwaną ałmas, prowadził przez dziesięciolecia zmarły przed kilkoma laty prof. Paweł Marikowski, rosyjski zoolog. Był on autorem książki „Tragedia człowieka śniegu”, wydanej w 1967 roku. Według Marikowskiego, w XX wieku doszło do ok. 2 tys. spotkań ludzi z ogromnymi człekokształtnymi istotami. Prof. Marikowski postawił też hipotezę wyjaśniającą, dlaczego nie odnaleziono dotąd szczątków zmarłych yeti. Nawiązując do starego mongolskiego powiedzonka, że „najlepsze miejsce dla zmarłego znajduje się w żołądkach jego potomstwa”, rosyjski naukowiec wskazał rytualny kanibalizm, jako metodę zacierania śladów przez ten gatunek.
Niektórzy badacze postawili nawet tezę, że yeti są nieuchwytne, znikają, bo opanowały zdolność hipnotyzowania ludzi. Taką opinię wyraża, m.in., rosyjski naukowiec, prof. Walenty Sapunow z Sankt Petersburga, zajmujący się badaniami reliktowych hominidów.
Postawiono wiele hipotez na temat yeti. Może on być, przykładowo, żyjącą linią Gigantopithecusa - antropoidalnej małpy. Może być też przodkiem czy dalekim kuzynem człowieka. Jak by z yeti nie było, według wielu badaczy jedno pozostaje pewne: liczba zebranych świadectw, obserwacji oraz dowodów pośrednich egzystencji yeti.
Minęło 40 lat od powstania filmu Pattersona, jednak wciąż niewiele wiemy o yeti. Sprawą tą nadal zajmuje się liczna grupa badaczy. Ludzie ci dążą do uzyskania jednoznacznej odpowiedzi, czy yeti to tylko globalny mit, czy raczej żyjący na uboczu świata reliktowy hominid.