Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wiele godzin reanimacji pozwoliło im nadal żyć

Hanna Walenczykowska
Hanna Walenczykowska
Załoga karetki pogotowia musi być przygotowana na każdą ewentualność. Także na tę, że pacjent, który przez 1,5 godziny jest reanimowany, nagle wróci do żywych
Załoga karetki pogotowia musi być przygotowana na każdą ewentualność. Także na tę, że pacjent, który przez 1,5 godziny jest reanimowany, nagle wróci do żywych
Niektórzy pacjenci wracają do zdrowia, choć już byli opłakiwani. Czasami u osób, których organizm został wychłodzony, występuje odruch delfina, ratujący życie.

W grudniu minionego roku w Krakowie lekarze uratowali dwuletniego chłopca, który był skrajnie wychłodzony. Temperatura jego ciała spadła do 12 stopni Celsjusza. Dziecko miało niewielkie szanse na przeżycie, ale po wielu dniach udało się wybudzić je z farmakologicznej śpiączki...
[break]

Serce zaczęło bić

Szczęśliwe i niespodziewane wyzdrowienia zdarzają się również w Bydgoszczy. Wielu lekarzy i ratowników zwłaszcza tych, pracujących na oddziałach intensywnej terapii zna takie przypadki. Przedstawiamy kilka z nich.

W Szpitalu Uniwersyteckim nr 1 im. dr. Antoniego Jurasza pracuje ratowniczka medyczna, która często wspomina historię sprzed kilku lat: ze szpitala wypisano pacjenta, który pomyślnie przeszedł bardzo ciężką operację kardiochirurgiczną wszczepienia bypassów. Wrócił do domu, ale po niedługim czasie zasłabł pod prysznicem. Rodzina rozpoczęła resuscytację, wezwała pogotowie ratunkowe. Po przyjeździe karetki zespół ratowniczy kontynuował reanimację. Starania ratowników, niestety, nie dawały rezultatu. Pacjent miał świeżą bliznę na klatce piersiowej po niedawnej operacji kardiochirurgicznej. Ratownicy podejrzewali więc, że wystąpiła u niego tamponada osierdzia. Postanowili natychmiast przewieźć chorego do szpitala. Ratownicy z lekarzem kardiochirurgiem czekali już w sali reanimacyjnej. Wykonali wszystkie niezbędne czynności, kontynuowali reanimację, która trwała ponad półtorej godziny. Niestety wysiłki ratowników nie przyniosły efektu. Po dwóch godzinach reanimacji postanowiono wyłączyć urządzenia. W momencie odłączania aparatury, na monitorze pojawił się wykres, serce zaczęło bić. Lekarze byli jeszcze w pobliżu. Natychmiast przewieziono pacjenta na blok kardiochirurgiczny. Tam przeprowadzono operację - szew, który najprawdopodobniej pod wpływem wysokiej temperatury się rozluźnił został zawiązany.

Śmierć kliniczna

Andrzej Motuk, specjalista anestezjologii i intensywnej terapii w Szpitalu Uniwersyteckim nr 2 im dr. Jana Biziela kilka razy był świadkiem podobnych zdarzeń.

- Kilka lat temu, zimą - wspomina Andrzej Motuk - dwóch kilkunastolatków wpadło do bardzo zimnej wody. Miałem wówczas sobotni dyżur, poinformowano mnie, że chłopcy jadą „na masażu” (są reanimowani - przyp. aut.).

U obu wystąpiła śmierć kliniczna. W szpitalu przygotowano dwa zespoły, które przejęły pacjentów i kontynuowały reanimację. W jednym przypadku trwała ponad półtorej godziny, w drugim nieco krócej. W trakcie lekarze starali się ogrzać ciała chłopców - przez sondę wprowadzoną do żołądka podawali im od 1 do 2 litrów płynu o temperaturze ok. 40 stopni Celsjusza. Potem opróżniali żołądek. Udało się ich wybudzić z głębokiej śpiączki.
- Po kilkunastu godzinach, tuż przed północą, usunąłem rurkę intubacyjną jednemu z nich - wspomina Andrzej Motuk. - Chłopiec był przytomny. Przespał całą noc. Rano zaczął bardzo głośno płakać. Zapytałam go, dlaczego płacze, odpowiedział, że jest głodny.

Drugi z chłopców topił się. Przez dłuższy czas przebywał pod wodą. Lekarze oczyścili jego drogi oddechowe i powoli ogrzewali ciało. Obaj, już w poniedziałek, zostali przewiezieni do szpitala dziecięcego, a po kilku dniach wrócili do domu.

Kobieta umierała...

Takie przypadki powolnego powrotu do życia po skrajnym wychłodzeniu potocznie nazywa się „odruchem delfina”. To atawistyczne zachowanie organizmu, u którego następuje bardzo głębokie zwolnienie pracy serca i obniżenie procesów metabolicznych.

Doktor Andrzej Motuk wspomina również dzień, w którym papież Jan Paweł II gościł w Bydgoszczy. Szpital Biziela został wtedy wyznaczony jako ten, który ma gwarantować bezpieczeństwo pielgrzymów. Funkcjonariusze ABW sprawdzali szpital. Szpital musiał przenieść pacjentów z oddziału intensywnej terapii - przewieziono ich do innych placówek. Została tylko jedna pacjentka, która w bardzo ciężkim stanie przywieziona została do Bydgoszczy z Włocławka. Kobieta we Włocławku przeszła cesarskie cięcie. Lekarze musieli usunąć jej narządy rozrodcze. Pojawiła się sepsa. Kobieta umierała, z każdą chwilą malały jej szanse. Dlatego przygotowano dla niej izolatkę, w której zaimprowizowano stanowisko do intensywnej terapii. Kiedy sanitariusze przewozili ją z intensywnej terapii...

- Coś się po drodze zdarzyło. Nie wiem, co. Pacjentka wyzdrowiała i wyszła ze szpitala - mówi Andrzej Motuk. - Po ponad roku spotkaliśmy się w sądzie. Kobieta oskarżyła szpital i zażądała odszkodowania. Uważała, że życie uratował jej... uzdrowiciel z Koronowa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!