Szkutnik Janusz Kowal w Murowańcu pod Bydgoszczą wybudował łódkę z przeszłości. Dziś jest kapitanem jachtowym i pływa po wodach Antarktydy.
<!** Image 2 align=right alt="Image 101543" sub="W Poczdamie Janusz Kowal mógł pochwalić się swoim dziełem. „Łupinka” gromadziła wokół liczną publiczność Fot. Jürgen Hohmuth/zeitort.de">Wiosną, w „Expressie Bydgoskim” pisaliśmy o wyprawie morskiej na Antarktydę i o jednym z jej bohaterów, Januszu Kowalu, który podjął się niecodziennego wyzwania. Na podstawie rysunków z książki stworzył małą łódkę wielorybniczą. To była replika jednostki, na której w 1903 roku, po katastrofie statku, pięcioosobowa załoga Larsena wypłynęła na Morze Wedela. W początkowych planach uczestnicy wyprawy „Od Kopca do Góry Kościuszki” chcieli, w jednym z jej etapów powtórzyć ten wyczyn. Jak się okazało, morze jest jednak jeszcze zamarznięte, a na szlaku wyprawy Larsena pojawiły się góry lodowe. Dlatego ją zmieniono. Siódemka podróżników przejdzie na pokład łupinki, nazwanej „Fuegia”, aby opłynąć nią Przylądek Horn. Nieoficjalne, pierwsze wodowanie łódki odbyło się w maju na bydgoskiej Brdzie. W Polsce też zrobiono wszystkie udoskonalenia i poprawki. Potem łupinka była prezentowana w Oslo, Poczdamie i w Berlinie, skąd została przetransportowana na koniec świata, do portu Ushuaja. Wszędzie budziła ogromne zainteresowanie.
<!** reklama>- Jestem w Ushuaja. Trochę tu cywilizacji i napisy, że tu jest koniec świata - pisze w listach do swojej żony Janusz Kowal. - W tej najdalej na południe wysuniętej wiosce świata jakby czas stanął. Widoki przypominają mi serial „Przystanek Alaska”. Konie chodzą luzem po ulicach, w powietrzu unosi się zapach palonego drewna, bo właśnie tak ogrzewa się tu małe budyneczki z dykty. Mają dymiące kominy, jak w bajce... - opisuje żeglarz.
<!** Image 3 align=right alt="Image 101543" sub="Fot. Jürgen Hohmuth/zeitort.de">Już w październiku załoga wyprawy przepłynęła wokół Przylądka Horn nowoczesym jachtem „Naschachata”. Teraz śmiałkowie czekają na łódkę wielorybniczą, aby bez żadnych wygód i nowoczesnej techniki można było pokonać tę samą trasę. Łupinka nie ma kabiny, więc podczas rejsu załoga będzie tylko na pokładzie, na powietrzu, gdzie utrzymuje się dwustopniowa temperatura. Żeglarze będą nosić specjalną bieliznę, która utrzymuje ciepłotę ciała i przepuszcza powietrze, a ich posiłki to przede wszystkim suchy sprasowany prowiant. Dzięki technologii liofilizacji, nawet na morzu będą mogli delektować się smakiem schabowego i golonki. Właśnie do tego etapu eskapady najbardziej przygotowuje się Janusz Kowal. Czy jego dzieło, drewniana łupinka, sprawdzi się na groźnych wodach Przylądka Horn? Już za kilka dni Czytelnicy „Expressu” przeczytają o szczegółach rejsu...
- Na razie pada raz deszcz, raz śnieg. Cieszę się, bo statystycznie w listopadzie jest 21 dni deszczowych i jak teraz pada, to może zła pogoda przeminie, zanim wsiądziemy do „Fuegii”- opisuje kapitan Kowal.