Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W spółdzielniach socjalnych zarabiają tak, jak umieją

Dorota Witt
W województwie działa 27 spółdzielni socjalnych. To nie firmy, choć zarabiają, nie organizacje pożytku publicznego, choć często pomagają innym. Sprawdzają się w nich głównie kobiety. Ale nie tylko.

W województwie działa 27 spółdzielni socjalnych. To nie firmy, choć zarabiają, nie organizacje pożytku publicznego, choć często pomagają innym. Sprawdzają się w nich głównie kobiety. Ale nie tylko.

<!** Image 3 align=none alt="Image 203678" sub="Zofia Ziemba, prezeska spółdzielni socjalnej „Kreatywni” w Bydgoszczy, ze statuetką „Lodołamcza” za zatrudnianie osób niepełnosprawnych [Fot. archiwum spółdzielni]">

Tych, którzy założyli spółdzielnie socjalne i tych, którzy są w nich zatrudnieni, nikt nie chciał przyjąć do pracy. Dziś są na swoim i robią, co umieją, rzadko w związku z wyuczonym zawodem. Zresztą często nie mieli okazji go zdobyć. Podają do stołu, myją okna, opiekują się dziećmi i ludźmi starszymi.

<!** reklama>

Ogólnopolski Związek Rewizyjny Spółdzielni Socjalnych obliczył, że do sierpnia zeszłego roku w całym kraju działało 517 takich spółdzielni.

Prawo kuleje

Każdą mogło założyć minimum pięcioro zagrożonych wykluczeniem społecznym: bezrobotnych, niepełnosprawnych, chorych psychicznie, bezdomnych, uzależnionych albo zresocjalizowanych więźniów. Ale wśród pracowników mogły znaleźć się też osoby spoza tej listy, jeśli w pierwszej piątce nie było nikogo, kto mógłby, na przykład, poprowadzić księgowość.

W ten sposób powstało zatem ponad 2500 tys. miejsc pracy.

- W województwie mamy na razie jeden klub przedszkolaka prowadzony przez spółdzielnię socjalną, ale ten profil działania cieszy się rosnącym zainteresowaniem, więc wkrótce pewnie takich punktów będzie więcej - ocenia Grażyna Burdzy z Kujawsko-Pomorskiego Ośrodka Wspierania Ekonomii Społecznej w Bydgoszczy. - Mamy też sporo spółdzielni, które świadczą usługi cateringowe i sprzątają. Ważne, że ci spółdzielcy nie są pozostawieni samym sobie w kwestii finansowania działalności i organizacji pracy. Pieniądze na rozwój mogą dostać z budżetu państwa: Funduszu Pracy, z PFRON-u (niepełnosprawni) oraz z dotacji unijnych. Finansowe potrzeby trzeba oczywiście uargumentować, przedstawić biznesplan, zrobić kosztorys. Formalności nie jest więc mało, ale specjaliści z ośrodków wsparcia pomagają gromadzić dokumentację.

- To świetnie, jednak prawo o spółdzielniach jest pełne paradoksów i wymaga poprawek - uważa Grzegorz Dudziński, prezes bydgoskiej Spółdzielni Socjalnej Widzących Duszą „Światełko”, która pracę na etatach daje 9 niewidomym i niedowidzącym. - Starając się o pierwszą dotację, jaką może otrzymać spółdzielnia, trzeba mieć siedzibę, żeby uargumentować, że będzie na co je wydać. Za wynajęcie lokalu trzeba jednak zapłacić, a wtedy instytucja wspierająca mogłaby uznać, że skoro mamy fundusze, to dodatkowych nie potrzebujemy. Inną barierą są poręczenia. Każdy spółdzielca, na którego ma być przyznana dotacja, musi przedstawić dokument poręczony przez innych, żeby w razie czego oddano państwu źle wykorzystaną dotację. Pieniądze mogą pójść tylko na majątek spółdzielni, nie na konkretnego członka, a jednak ten poręczenia potrzebuje. A przecież nie zdarza się, by dotację trzeba było oddawać, chyba że dany pracownik zostałby zwolniony dyscyplinarnie. O takim przypadku nie słyszałem. W spółdzielniach pracują ludzie, którzy o jakimkolwiek zajęciu marzyli od lat. Czy ryzykowaliby tak łatwo utratę pracy? Gdyby nie te poręczenia, moglibyśmy zatrudnić od ręki dwie dodatkowe osoby, ale nie znaleźliśmy takich, które zgodziłyby się szukać poręczycieli.

Trzeba siły

Zagrożone wykluczeniem z powodu długotrwałego bezrobocia najczęściej są kobiety, które przez lata zajmowały się dziećmi i domem, a nie karierą.

- W Kujawsko-Pomorskiem zwykle spółdzielnie socjalne zakładają bezrobotni i niepełnosprawni - mówi Grażyna Burdzy. - Ich członkami częściej zostają kobiety niż mężczyźni, one też chętniej korzystają z innych form pomocy: szkoleń, kursów i studiów podyplomowych. Może to dlatego, że wcześniej nie miały szansy na rozwój zawodowy i edukacyjny, więc lepiej wykorzystują nowe możliwości.

<!** reklama>

- To, czy ktoś sprawdzi się w pracy w spółdzielni zależy od charakteru i wytrzymałości, też fizycznej (ta przydaje się, kiedy trzeba, jak u nas, cztery miesiące własnymi rękami odnawiać zrujnowany budynek, w którym ma mieścić się siedziba spółdzielni), a nie od płci - mówi Grzegorz Dudziński.

Podziw, nie litość

- Z drugiej strony mam przed oczami przykład mojej zastępczyni: poznałem ją półtora roku temu, była na granicy załamania, cicha, wycofana, po wylewie poruszała się z trudem, o lasce - dodaje prezes. - Dziś to optymistka. Po kawiarni artystycznej, którą prowadzimy, porusza się śmiało, bez jakiejkolwiek pomocy. Obserwując pracowników spółdzielni widzę, jak bardzo praca im służy. Inaczej też postrzegają ich ludzie z zewnątrz. Kiedy remontowaliśmy siedzibę, sąsiedzi zerkali na nas niepewnie: bo co niby robi na podwórku grupa ludzi, spośród których część się potyka, część nie widzi nic. Potem była litość, że niby my tacy biedni. Na koniec, gdy widać już było, że coś osiągniemy, pojawił się podziw. A ludzi ze spółdzielni - dotąd biernych i wyobcowanych - bardzo to podbudowuje.

Zagrożeni wykluczeniem społecznym garną się nie tylko do garnków i opieki nad innymi. W spółdzielniach zarabiają też na naprawianiu mebli, robieniu witraży, spawaniu, myciu samochodów i doradztwie prawnym. Ich biznesami rządzą te same prawa, co zwykłymi firmami: na rynku utrzyma się tylko najlepszy i najbardziej konkurencyjny. A to wymaga pełnej mobilizacji.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!