Do naszej redakcji zgłosili się mieszkańcy ul. Walecznych na Kapuściskach. - Odwołano prezesa, wybrano nowego, ale ten nie podjął pracy. Obowiązki zarządu pełnią osoby z Rady Nadzorczej. Czy ich praca w tej roli wiąże się z odpowiedzialnością prawną i finansową? Co jeśli podjęliby decyzje złe dla mieszkańców? Czy są tylko oddelegowani do pełnienia funkcji, ale bez odpowiedzialności? Dlaczego nowy prezes nie urzęduje? Kto rządzi? Rada Nadzorcza podzieliła się, część osób popiera obecny układ, a pozostali są mu przeciwni - mówią mieszkańcy.
Bydgoskie miejskie legendy. 10 historii nie do końca zmyślon...
Porozmawialiśmy z jednym z członków Rady Nadzorczej, który protestuje przeciwko temu, co dzieje się w spółdzielni. - Uchwałę o odwołaniu prezesa podjęto niezgodnie z przepisami. Nie wszyscy członkowie prezydium otrzymali plany zebrania i uchwał, które miały być dyskutowane – mówi nam członek RN (nazwisko do wiadomości redakcji).
O komentarz poprosiliśmy obecne władze spółdzielni. - Poprzedni prezes został odwołany zgodnie z prawem. Jestem członkiem zarządu pełniącym funkcję zastępcy prezesa zarządu. Zostałam delegowana z Rady Nadzorczej do czasowego pełnienia tej funkcji, co jest zgodne ze statutem. Nowy prezes został wybrany, ale nie może objąć funkcji – mówi Anna Tarbicka, członek zarządu spółdzielni.
- Dlaczego? – dopytujemy.
- Nie mam nic więcej do dodania - odpowiada Anna Tarbicka.
Jak się dowiedzieliśmy, sprawa jest w Sądzie Okręgowym w Bydgoszczy.
- 27 lutego 2020 roku zostało wydane postanowienie uwzględniające wniosek o zabezpieczenie powództwa poprzez wstrzymanie wykonania uchwały dotyczącej odwołania z funkcji dotychczasowego prezesa zarządu. Na to postanowienie pozwana spółdzielnia złożyła zażalenie, jest ono aktualnie rozpoznawane przez inny skład sądu. Decyzja w tym przedmiocie jeszcze nie zapadła. Po rozpoznaniu przez sąd kwestii zabezpieczenia, podjęte zostaną dalsze czynności - informuje sędzia Sylwia Suska-Obidowska, rzecznik prasowy ds. cywilnych Sądu Okręgowego w Bydgoszczy.
Które dzielnice Bydgoszczy są - zdaniem mieszkańców - najbez...
Wybór władz to niejedyna sprawa, na którą skarżą się mieszkańcy. Z ich inicjatywy w blokach zamontowano kamery. Są przed budynkiem i wewnątrz. Spółdzielnia wyłożyła pieniądze, lokatorzy zwrócili wydatek. Teraz uważają, że kamery są ich własnością i chcą mieć dostęp do nagrań. - W nocy ktoś naciskał klamkę mojego mieszkania. Chcę zobaczyć, kto chodził po bloku, ale nie mogę, spółdzielnia zasłania się RODO i nie pokazuje nagrań – żali się jeden z mieszkańców. Spółdzielnia tłumaczy, że wszystko jest zgodne z prawem. - Zgodnie z ustawą o ochronie danych osobowych lokatorzy nie mogą mieć dostępu do nagrań. To nie są urządzenia ogólnodostępne, czuwa nad nimi zarząd. Mieszkańcy zapłacili za monitoring, ale podobnie płacą za ogrodzenia czy remonty klatek schodowych. Można powiedzieć, że to ich własność, ale użytkowana przez spółdzielnię na rzecz mieszkańców. Tylko policja może dostać zapis z kamer i tak się dzieje w przypadku poważnych zdarzeń, włamań. Nie reagujemy na drobne sprawy, jak podrzucenie czegoś na wycieraczkę. Za udostępnienie nagrań groziłoby więzienie albo kara finansowa - tłumaczy Robert Winkler, kierownik zespołu technicznego utrzymania w Spółdzielni Jedność.
Nieprawidłowo zaparkowane auta. Zobacz mistrzów parkowania w...
