Rannego mężczyznę na chodniku w pobliżu swojego domu w Przechlewie 6 listopada ubiegłego roku znalazła siostra Marka Wróblewskiego. Był ranny w głowę. Do szpitala zabrała go karetka pogotowia.
Kolejnego dnia rano bliscy dowiedzieli się, że mężczyzna na własne życzenie wypisał się ze szpitala i wyszedł. Od tego czasu wszelki słuch po nim zaginął.
- Od czasu zaginięcia brata minęło tak dużo czasu, że spodziewaliśmy się, że taki będzie finał poszukiwań - mówi Jan, brat Marka Wróblewskiego. - To oczekiwanie dla nas wszystkich było bardzo trudne. Chcemy wyjaśnić w jakich okolicznościach brat opuścił szpital, czy faktycznie wyszedł na własne żądanie, czy na dokumentach jest jego podpis... W tej chwili nie wiemy nawet o której godzinie wyszedł ze szpitala. Nikt nie chce nam tego powiedzieć. Chcieliśmy zobaczyć dokumenty - nie pokazano nam ich. Sprawę skierujemy do prokuratury po to, żeby wyjaśnić sprawę.
Brat Marka Wróblewskiego dziwi się, że jego ciało znaleziono w okolicach Sieroczyna. Jeśli po wyjściu ze szpitala mężczyzna chciał kierować się w stronę Przechlewa, to musiał znacznie zboczyć z drogi.
- Robiliśmy poszukiwania w lasach koło Przechlewa - dodaje nasz rozmówca. - Marek wiedział, że w Człuchowie mieszka jeden z braci i siostra. Nie odezwał się do żadnego z nich. Moim zdaniem, gdyby wyszedł ze szpitala - skontaktowałby się z jednym z nich. Siostra mówiła, że gdy go zabierali do szpitala, było bardzo dużo krwi. Trudno mi uwierzyć, że Marek był w takim stanie, że go wypuszczono. Jeśli chciał sam wyjść, powinni kogoś o tym poinformować. Przecież wiedzieli, że w nocy nie będzie miał jak wrócić do Przechlewa.
Jeszcze kilka tygodni temu policjanci przeczesywali lasy między Kołdowem a Przechlewem licząc na to, że uda się znaleźć mężczyznę. Poszukiwania nie przyniosły efektu. Teraz na zwłoki w znacznym stopniu rozkładu natknął się mieszkaniec Sieroczyna, który wyszedł na spacer z psem.
POLECAMY NA DZIENNIKBALTYCKI.PL: