Damiana S. za zabójstwo skazano wczoraj na 25 lat więzienia. Wychodząc z mieszkania 67-letniej Elżbiety D. przy ul. Nakielskiej miał w reklamówce zabrane ze stołu pierścionki, zegarek ze srebrną kopertą i 1200 euro. Poszedł do sąsiada, któremu powiedział, co zrobił. Potem wsiadł do taksówki. Policja zatrzymała go w pociągu.
- Sąd musi opierać się na faktach udowodnionych ponad wszelką wątpliwość - mówiła, uzasadniając wyrok, Barbara Malatyńska, sędzia sprawozdawca. - W tym przypadku nie ma dowodów na to, że Damian S. szedł do Elżbiety D. z zamiarem zabicia jej i rabunku. Mieszkanie nie było splądrowane, została gotówka w wysokości 800 złotych, a ofiara miała na szyi dwa łańcuszki, w uszach złote kolczyki.
Zdaniem sądu, brakuje także dowodu na to, że - jak chciała prokuratura - Damian S. wtargnął do mieszkania przez okno. Zdaniem biegłego, krwawe ślady w kuchni powstały podczas chodzenia zabójcy po pomieszczeniu, kiedy z jego rąk skapywała krew. Nie były to ślady wskazujące, że do zabójstwa doszło właśnie tam.
Za rodzaj okoliczności łagodzącej sąd wziął też - oprócz przyznania się do winy i wyrażenia żalu - patologiczną przeszłość oskarżonego, który do placówki opiekuńczej trafił jako dwumiesięczne dziecko.
- Biegła z zakresu psychologii zauważyła, że przeszłość oskarżonego powoduje frustrację, którą wyładowuje agresją; ma nieprawidłowy typ osobowości, ale jest osobą dorosłą i poczytalną - stwierdziła sędzia Malatyńska.
Damiana S. skazano na 25 lat, bo sąd uznał, że dożywocie byłoby w tym przypadku karą nieadekwatną do czynu.
Wyrok nie jest prawomocny. Strony mają 7 dni na złożenie wniosku o jego uzasadnienie. Czy będą odwołania do sądu apelacyjnego, tego na razie nie wiadomo.(wom)