- W bydgoskich przedszkolach i szkołach panuje wszawica - ostrzegają Czytelnicy. Czy naprawdę są powody do niepokoju?
- Moje dwie wnuczki, uczennice dwóch różnych szkół, przyniosły ostatnio do domu na głowach wszy. Moja koleżanka, z którą o tym rozmawiałam, potwierdziła, że jej wnuczki spotkał podobny problem. Tak dzieje się też w przedszkolach.
- Wszystko przez to, że w szkołach nie ma pielęgniarek ani higienistek. Kiedyś badały dzieciom głowy i nawet jeśli wszy się pojawiły, można było szybko je zwalczyć. A teraz nikt dzieci nie bada, bo jacyś rodzice mogą się poczuć oburzeni - twierdzi pani Barbara, Czytelniczka „Expressu”. - Nic więc dziwnego, że jedno dziecko zaraża kilkanaście innych, a one zarażają następne.
<!** reklama>- Jakiejś inwazji nie ma, ale co roku w okolicach początku roku szkolnego notujemy wzrost tego typu zgłoszeń. Spowodowane jest to, między innymi, powrotami z wakacji, na których uczniowie przebywają w różnych warunkach i przenoszą choroby do swojego miejsca zamieszkania - uważa Stanisław Gazda, rzecznik Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Bydgoszczy. - Jednak to szokujące, że w XXI wieku w ogóle mamy do czynienia z takim zjawiskiem. To poniekąd świadczy o świadomości społeczeństwa i podejściu do higieny. Widać - niezbyt często sięgamy po środki higieniczne.
Szkoły i przedszkola mają poważny problem, nie tylko w naszym mieście. Prawo bowiem zabrania pielęgniarkom czy higienistkom sprawdzania dzieciom głów. Jeśli szkoły się na to zdecydują, zarówno szefowie placówek jak i pielęgniarki mogą mieć poważne kłopoty.
- I bardzo dobrze. Sam pamiętam, jak to kiedyś wyglądało. Wchodziła na lekcje pielęgniarka, badała dzieciom głowy. Wszyscy bali się, że im coś na tej głowie znajdzie. Co prawda nie mówiła, że ktoś ma wszy, ale kazała w czasie przerwy przyjść do gabinetu. I tak wszyscy wiedzieli, kto ma wszy. Co działo się dalej, nie trzeba mówić. Od tego, żeby dziecko było zdrowe są rodzice, a nie szkoła - uważa Marian Krzywański ze Szwederowa, sam ojciec dwójki dzieci.