Po latach nauczyciele ze wzruszeniem wspominają swoich uczniów, nawet gdy ci byli niezłymi urwisami. Dziś szansę wspominania belfrów i szkolnych perypetii dajemy naszym VIP-om.
- Do ściągania się przyznaję, ale nie miałem na to żadnego specjalnego sposobu - mówi muzyk Józef Eliasz, który uczył się, między innymi, w szkole samochodowej. - Pamiętam, że raz na warsztatach nauczyciel kazał zrobić młotek. Ja zrobiłem siekierę i skończyło się kiepską oceną. Wybór technikum okazał się pomyłką. W tej szkole czułem się trochę jak na pustyni. Dobrze wspominam jedynie to, że nauczyłem się gry w szachy w czasie dojazdów do szkoły. Nie uczyłem się. Nie wiem, jak udawało mi się zdawać. W latach szkolnych grałem na ksylofonie. Występowałem na szkolnych akademiach i myślę, że dzięki temu nauczyciele przymykali na mnie oko - dodaje.<!** Image 3 align=none alt="Image 180332" sub="Zdjęcie Elżbiety Renzetti z klasy VII (trzeci rząd, bluzka w groszki, biały kołnierzyk). W środku siedzi wychowawczyni Lidia Niedbała-Migas, po prawej dyrektor SP nr 38 Zbigniew Ostrowski, po lewej - jego zastępca Jan Hądzlik. Fot.: archiwum">
Jako jedną z najgorszych przygód szkolnych Józef Eljasz wspomina omdlenie na maturze. Na szczęście - poza zasłabnięciem - zdał ją bez przeszkód.
Wicewojewoda kujawsko-pomorski Zbigniew Ostrowski skończył Szkołę Podstawową nr 4 i Liceum Ogólnokształcące w Morągu (województwo warmińsko-mazurskie). Najsroższą nauczycielką w edukacji wicewojewody okazała się romanistka. Klasa Zbigniewa Ostrowskiego znalazła jednak na nią sposób.
<!** reklama>
- Przed lekcjami, na których mogła „polać się krew”, organizowaliśmy w czasie przerwy występy kabaretowe. Nauczycielkę wprawiało to w dużo lepszy nastrój. Pewnie dzięki temu byliśmy jej ulubioną klasą - mówi wicewojewoda Zbigniew Ostrowski. - Ze wspomnianą romanistką wiąże się pewna anegdota. Otóż poprosiła ona do tablicy naszego kolegę o nazwisku Kur. W języku francuskim brzmiało to: „Kur va au tableau”&
Wicewojewoda przyznaje, że ściągi robił, ale z nich nie korzystał. - Było to tylko utrwalanie materiału - mówi.
Wojewoda bez tarczy
Najgorsza przygoda szkolna spotkała Zbigniewa Ostrowskiego w drugiej klasie szkoły podstawowej. - Pokłócony ze mną kolega naskarżył na mnie nauczycielowi, że się z niego śmiałem, co było akurat wierutną bzdurą. Za karę nauczyciel odciął mi z fartuszka tarczę „wzorowy uczeń”, którą do tej pory dumnie nosiłem. Zostały po niej tylko dziury. W sukurs przyszedł mi najgorszy łobuz z naszej klasy, który z kolei naskarżył na mojego kolegę, mówiąc, że to właśnie on śmiał się z pana. Ten niewiele myśląc tym samym scyzorykiem odciął tarczę „wzorowego ucznia” mojemu koledze. Dokonała się sprawiedliwość dziejowa. Do domu, a mieszkaliśmy w tym samym budynku, wracaliśmy zalani łzami - wspomina.
Szacunek był najważniejszy
- Słowo profesora było dla nas święte - zdecydowanie stwierdza Elżbieta Renzetti, prezes Towarzystwa Polsko-Włoskiego w Bydgoszczy. - Bezwzględnie szanowaliśmy naszych nauczycieli. Dziś wspaniale ich wszystkich wspominam. Dali nam wszechstronne wykształcenie i masę życiowych wskazówek. Interesującą postacią była jedna z naszych nauczycielek, która była od nas starsza jedynie o osiem lat. Była nawet obiektem zainteresowania chłopców - dodaje z uśmiechem pani prezes.
Elżbieta Renzetti jest absolwentką Szkoły Podstawowej nr 38, istniejącej niegdyś przy ulicy Curie-Skłodowskiej. Tę samą szkołę skończył prezydent Rafał Bruski.
Dreszcz na myśl o WF
Radna Monika Matowska pierwszą szkolną wpadkę zaliczyła... przez własną mamę. - To było już drugiego dnia szkoły. Kiedy pakowałam się, mama zasugerowała, żebym na WF zabrała jedynie trampki, bo na pierwszej lekcji będziemy oglądać salę gimnastyczną, szatnie i rozmawiać o tym, co będziemy robić w ciągu najbliższego roku. Tuż po wejściu do szatni okazało się, że wszystkie dzieci zakładają spodenki i koszulki. Musiałam zrobić coś, co wydawało mi się największą porażką ucznia - zgłosić nieprzygotowanie - wspomina Monika Matowska.
Jak przyznaje, w ściąganiu nie była najlepsza, więc szybko porzuciła ten sposób zaliczania sprawdzianów. Albo przychodziła przygotowana, albo... uciekała z klasówek i pisała poprawki. - Spośród surowych nauczycieli, szczególnie dwie panie zapadły mi w pamięć. Jedna uczyła historii i WOS, przedmiotów, które bardzo lubiłam, druga chemii, z której do dziś nie pamiętam nic. Sposób, dzięki któremu udało mi się i mojej koleżance zaliczyć te przedmioty był prosty. Siadałyśmy razem, ja szeptem wspierałam ją z przedmiotów humanistycznych, a ona dyskretnie rozwiązywała za mnie zadania i podpowiadała mi na chemii - dodaje Monika Matowska.