Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

VIP W PODRÓŻY - Odkrywanie przez żeglowanie

Jan Oleksy
Od młodych lat miałem trzy marzenia - jeździć motocyklem, żeglować i latać. To wszystko się spełniło - mówi biznesmen Jacek Marchlewski.*

Od dawna mawiał, że jak skończy czterdziestkę, to kupi łódkę i będzie pływał. Ale by te głośno wypowiadane marzenia się spełniły musiało upłynąć trochę czasu. - Jacka znam z klubu motocyklowego, spotykaliśmy się na rajdach, jeździliśmy razem po Europie - wspomina jego przyjaciel Mirosław Erdanowski. - Któregoś roku Jacek zaproponował, byśmy pojechali motocyklami do Chorwacji, a tam przesiedli się na wyczarterowany jacht i popływali po Adriatyku. Wtedy Jacek powiedział: „Wiesz, Miras, kiedyś kupię sobie taki jacht i będę pływał”. Wtedy wydawało mi się, że to mrzonki, ale on ten pomysł zrealizował - mówi przyjaciel.

JAK KUPIĆ JACHT?

Jak kupuje się jacht? Można szukać ogłoszeń na portalach światowych, ale na takiego nabywcę czyhają pewne zasadzki. Używane jachty armatorskie, czyli takie, które nie pływały w czarterach, mają stosunkowo wysokie ceny, ich wartość spada bardzo powoli. Ponadto trzeba się na nich znać, żeby nie kupić kota w worku. - Moja wiedza dotycząca strony technicznej jachtu była na tyle mała, że kupno używanej jednostki było bardzo ryzykowne. Stwierdziłem, że bezpieczniejszy dla mnie będzie zakup nowego jachtu bezpośrednio w stoczni - mówi pan Jacek.

W tym celu nasz bohater bywał na targach jachtowych w Genui, w Düsseldorfie, a także na sławnym Yachting Festival w Cannes. Podziwiał, oglądał różne marki. Wybór padł na jacht produkowany we francuskiej stoczni Beneteau. W Polsce jest dealer tej marki, więc dalej sprawa wyglądała już podobnie jak z nabyciem samochodu. Wiosną 2014 roku Jacek Marchlewski stał się właścicielem 14-metrowego jachtu. Nazwał go filozoficznie „Katharsis”. - Za każdym razem doznaję oczyszczenia, odreagowania napięcia i uwolnienia myśli - podkreśla trafność wymyślonej przez siebie nazwy.

- W związku z tym, że był to zupełnie nowy jacht, zdecydowałem się wziąć na pierwszy rejs zawodowego skipera, odpowiedzialnego za odbiór łódki. Chciałem, żeby wszystko sprawdził na miejscu, by był przy protokole odbioru. Także dzięki niemu powrót do kraju jachtem, którego jeszcze dobrze nie znałem, nie był dla mnie stresujący - wyjaśnia pan Jacek. Jacht odebrali na Biskajach, skąd wrócili nim do Gdyni.

BEZ TAJEMNIC

Po chrzcie na morzu „Katharsis” nie miał już dla biznesmena żadnych tajemnic. Mógł już przygotowywać własne wyprawy morskie. Pierwsze rejsy odbywał po Bałtyku w różnych kierunkach - do Szwecji i Danii, na Litwę, Bornholm.

W każdym rejsie towarzyszyła mu grupa przyjaciół. - Ciągle miałem w pamięci rejs w Chorwacji. Pomyślałem, że po latach trzeba znowu spróbować wspólnej wyprawy, i wybrałem się z Jackiem na Bałtyk. Był to niesamowity rejs. Początek maja, ale strasznie zimno. Najpierw popłynęliśmy na Bornholm, następnie do Malmoe, Kopenhagi, a na koniec do Rostocku - wspomina Mirosław Erdanowski. W marinach pożyczali rowery i w ten rekreacyjny sposób zwiedzali okolicę. To najlepszy środek lokomocji do odbywania lokalnych wycieczek.

BALEARY TO JEST TO!

Po kilkukrotnym opłynięciu naszego Bałtyku przyszła pora na zdobywanie innych mórz. - Wiosną zeszłego roku odbyliśmy z przyjaciółmi długi, dwumiesięczny rejs. Wypłynęliśmy z Gdyni przez Bałtyk, Kanał Kiloński, Morze Północne, kanał La Manche, Biskaje, Atlantyk i przez Gibraltar na Śródziemne - opowiada pan Jacek, który od razu pokochał to morze. Była to miłość od pierwszego wejrzenia i pozostał jej wierny. Nic dziwnego, na Bałtyku sezon jest krótki, pogoda nieprzewidywalna.

- Dla mnie to nie problem, bo w ciągu trzech czy czterech miesięcy zawsze znajdę sobie dobrą pogodę, ale jak rodzina przyjeżdża na krótki urlop i okazuje się, że przez dwa tygodnie pada, to wyjście w morze wcale nie jest przyjemne - twierdzi toruński biznesmen. Morze Śródziemne nie dostarcza takich niespodzianek, dlatego jacht stacjonuje w Barcelonie. Łatwo tam dolecieć samolotem i nie trzeba tracić trzech tygodni na rejs z Gdyni do Hiszpanii. Barcelona to idealne miejsce wypadowe. Stamtąd wszędzie blisko. Na Majorkę jest 100 mil, a więc niecała doba drogi przy podróżnej prędkości 7 węzłów. Pod koniec sezonu jacht pozostaje w Barcelonie, tam zimuje i jest serwisowany.

- Jachty turystyczne nie wymagają obowiązkowych przeglądów, ale mój wbrew pozorom dużo pływa. W moim odczuciu lepiej go wyjąć z wody, zrobić porządny przegląd przed sezonem, niż potem mieć problemy - wyjaśnia żeglarz. W Hiszpanii, gdzie są tysiące łodzi, naprawienie czegoś w środku sezonu graniczy z cudem, zawsze jest hasta mañana, bo południowcy mają czas.

CO DAJE ŻEGLOWANIE?

Jackowi Marchlewskiemu nie chodzi tylko o samo żeglowanie, ale o ciekawość świata, która towarzyszy każdej jego podróży, niezależnie od środka transportu. Gdy odbywał wyprawy motocyklowe, to też najważniejsze dla niego były przeżycia związane z poznawaniem nowych miejsc. Twierdzi, że sama jazda tylko wtedy jest przyjemnością, gdy prowadzi do celu. - Jacht daje mi komfort, niezależność, przyjemność z żeglowania, ale głównym celem jest ciągle odkrywanie świata - podkreśla.

Ma też patent pilota, jednak latanie samolotem to dla niego szybki relaks. Wystarczy godzina albo dwie, by poczuć adrenalinę. - Z żeglarstwem jest zupełnie inaczej, trzeba mieć dużo czasu. Nie mam jeszcze tak, jak wytrawni żeglarze, którzy nie operują tygodniami czy miesiącami, a czas określają porami roku: wiosna, lato, jesień, zima... Ja jeszcze nie! - dodaje. Ale też nic nie musi, może odpuścić jakiś port albo w innym zostać dłużej, a w razie złej pogody stać w porcie i pójść do... baru. Natomiast kompletna flauta jest najlepszą okazją do „lądowych zajęć”, czyli zwiedzania. Jednak nie zawsze jest spokojnie, bywają też morskie zaskakujące zdarzenia.

ATOMOWA PRZYGODA

Nieraz przyjemność żeglowania zostaje zakłócona. - Mieliśmy kiedyś przygodę koło Gibraltaru. Była ładna pogoda, a my płynęliśmy pomiędzy statkami na kotwicowisku. Naraz wielki statek cargo zaczął się niebezpiecznie przesuwać w naszą stronę, silnik nie pracował, a on parł na nas. Stanąłem za sterem i udało się uniknąć spotkania pierwszego stopnia. Na drugi dzień otwieramy w porcie gazetę, a tam na pierwszej stronie informacja, że na kotwicowisku atomowy okręt brytyjski uderzył w stojące cargo, podwodna kolizja spowodowała, że statek zaczął się dziwnie zachowywać, o czym poprzedniego dnia nie wiedzieliśmy. Co by było, gdyby nas zahaczył? - takie pytanie zadawali sobie wszyscy uczestnicy rejsu.

Z CAŁĄ RODZINĄ

Żeglarz zbiera załogę wśród swoich przyjaciół. Ciągle dochodzi ktoś nowy, zawsze jest to ktoś z polecenia. Ten krąg kolegów żądnych przygód co roku się poszerza, bo na jachcie zjawiają się znajomi znajomych, na zasadzie „ręczę za niego - będzie dobrze”.

Tegoroczny sezon pan Jacek rozpoczął już przed świętami wielkanocnymi. Poleciał do Barcelony, przeprowadził jacht do Port de Soller, a następnie do Palmy na Majorce. Tam czekał na żonę z młodszym synem i na starszego syna z dziewczyną, którzy dolecieli do niego samolotem. Pływali niespiesznie dookoła Majorki, od jednej mariny do drugiej, zatrzymując się na dłużej w ciekawych miejscach. Po tygodniu jego rodzina wyleciała do Polski, by za chwilę znowu powrócić na długi majowy weekend. - Ja z małymi przerwami będę na Śródziemnym do 15 czerwca, a później zobaczymy... może znowu na Baleary? - zastanawia się biznesmen.

SYN BYWA KAPITANEM

Również w czasie poprzednich wakacji udało mu się pływać z całą rodziną. - Przez dwa miesiące dowódcą na jachcie był mój 14-letni syn. To on sprawdzał pogodę, wyznaczał porty, wyliczał odległości i określał, ile czasu potrzeba, żeby dopłynąć z jednego ciekawego miejsca w drugie. On decydował, kiedy wypływamy, bo podobnie jak ja jest żeglarzem i turystą - mówi dumny ojciec.

Będąc biznesmenem można sobie pozwolić na takie życie i pływać np. przez trzy miesiące albo i dłużej? - Trzeba się zastanowić, czy to ja jestem najlepszy, czy może są lepsi ode mnie, którzy podczas mojej nieobecności są w stanie dobrze prowadzić firmę. Trzeba im zaufać, mają przecież same atuty - są ode mnie młodsi, mają po 30 lat i zupełnie inne spojrzenie na biznes. Według mnie warto zaryzykować i pozwolić rządzić komuś innemu. Oczywiście za to zastępstwo trzeba dobrze zapłacić, ale czy pieniądze są najważniejsze? Może zamiast większych dochodów, lepiej mieć czas i święty spokój? Wszystko zależy od priorytetów - twierdzi pan Jacek.

Mając tak ustawioną pracę przedsiębiorca myśli o kolejnym wyzwaniu - długim rejsie dookoła świata. - Wyruszę na taką wyprawę pod jednym warunkiem - że dostanę zgodę od syna. Mam nadzieję, że tak będzie - mówi z przekonaniem kapitan jachtu „Katharsis”.


* JACEK MARCHLEWSKI
toruński przedsiębiorca, właściciel firmy ubezpieczeniowej Delta i Delta Plus, żeglarz, staż kapitański odbył na żaglowcu „Kapitan Borchardt”, mgr wychowania fizycznego, ukończył podyplomowe studia w Wyższej Szkoły Bankowości i Ubezpieczeń w Warszawie, członek klubu motocyklowego BMW Veteran Club, członek Aeroklubu Pomorskiego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!