Pracownik lotniska Seattle-Tacoma ukradł samolot Bombardier Q400 linii Horizon Air w piątek około godziny 20 (5 rano czasu polskiego). Po starcie zaczął robić akrobacje w powietrzu, co szeryf hrabstwa Pierce Paul Pastor nazwał w rozmowie z dziennikarzami ABC7 News "przejażdżką dla zabawy, która skończyła się bardzo źle". Mężczyzna nie wylądował bowiem, mimo że nakłaniali go do tego pracownicy lotniska z wieży kontrolnej, ale krótko po starcie robił się na pobliskiej wyspie Ketron, niedaleko bazy wojskowej. Według policji najprawdopodobniej zginął. Nie ma innych ofiar.
Służby wciąż ustalają, jak mężczyźnie udało się wystartować bez pozwolenia. Szeryf Pierce wykluczył jednak atak terrorystyczny. Poinformował również media, że pracownik lotniska miał 29 lat i mieszkał w Seattle. Dziennik "Seattle Times", który dotarł do rozmowy mężczyzny z wieżą kontrolną, stwierdził, że brzmiał on "lekkomyślnie i dziko". 29-latek w pewnym momencie zaczął martwić się, czy maszyna ma odpowiednią ilość paliwa, stwierdził również, że jest w stanie wylądować sam, bo "grał trochę w gry komputerowe". Podkreślił również, że nie jest terrorystą, ale "załamanym facetem".
Po kradzieży samolotu na lotnisku Seattle-Tacoma odwołano wszystkie loty. Później władze lotniska napisały jednak na Twitterze, że "wszystkie normalne działania zostały wznowione".
POLECAMY: