https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Typy trenera, czyli kto na mundial

Krzysztof Wypijewski
Te nominacje zawsze budziły wielkie emocje. Pół biedy, jeśli dyskusja toczyła się wokół sportowej formy zawodników. Bywało jednak, że piłkarz nie jechał na turniej, bo schował trenerowi notatki albo nie pochodził ze Śląska.

Te nominacje zawsze budziły wielkie emocje. Pół biedy, jeśli dyskusja toczyła się wokół sportowej formy zawodników. Bywało jednak, że piłkarz nie jechał na turniej, bo schował trenerowi notatki albo nie pochodził ze Śląska.

<!** Image 2 align=right alt="Image 24905" >Jak dotąd biało-czerwoni występowali na piłkarskich mistrzostwach świata sześć razy. I właściwie za każdym razem, no może poza 1938 rokiem, nominacje wywoływały burzliwą dyskusję. Kolejni trenerzy zapewniali, że przy ustalaniu składu kierowali się aktualną formą kandydatów. Jednak dziennikarze i kibice zawsze mieli swoje typy. Tak było nawet przed pamiętnymi mistrzostwami w 1974 roku, kiedy Kazimierz Górski „namieszał” w jedenastce zespołu, który zremisował z Anglikami na Wembley. Tak jest i teraz, gdy Paweł Janas postanowił nie zabierać ze sobą Jerzego Dudka, Tomasza Frankowskiego i Tomasza Kłosa.

Górski miał nosa

Na mundial w 1938 roku Polacy zakwalifikowali się po zwycięskim dwumeczu z Jugosławią. Pierwsze spotkanie biało-czerwoni wygrali w Warszawie 4:0. Przed rewanżem w Belgradzie ówczesny selekcjoner kadry, Józef Kałuża, dokonał dwóch zmian. W bramce, za Adolfa Krzyka zagrał Edward Madejski, natomiast w ataku miejsce Bolesława Habowskiego zajął Ryszard Piec.

Dziś trudno dociec, dlaczego trener zdecydował się na wymianę golkiperów. Najprawdopodobniej zadecydował konfliktowy charakter Krzyka. W Belgradzie przegraliśmy 0:1, ale zdołaliśmy obronić zaliczkę z pierwszego spotkania. Gorzej było we Francji, gdzie odpadliśmy już w pierwszej rundzie (przegrana z Brazylią 5:6). Na nic zdały się cztery gole Ernesta Wilimowskiego. W Strasbourgu Edward Madejski nie miał najlepszego dnia i przepuścił aż sześć strzałów rywali. Czy awansowalibyśmy dalej, gdyby „świątyni” strzegł Adolf Krzyk? Teraz można już tylko „gdybać”.

Po zwycięskim remisie na Wembley w październiku 1973 roku, wydawało się, że jedenastka, która wywalczyła awans nie może ulec zmianie. A jednak. Podczas niemieckiego mundialu sporadycznie na murawie pojawiali się: strzelec „złotej bramki” Jan Domarski oraz ulubieniec publiczności Lesław Ćmikiewicz. Z ławki rezerwowych całe mistrzostwa obejrzał z kolei Mirosław Bulzacki. Ich miejsca zajęli odpowiednio: Andrzej Szarmach, Zygmunt Maszczyk oraz Władysław Żmuda. Wyniki imprezy oraz postawa wspomnianej trójki potwierdziły tylko trenerski geniusz Kazimierza Górskiego.

Przed mundialem nie brakowało jednak głosów krytyki. Trenerowi wytykano zwłaszcza pominięcie Joachima Marksa. Napastnik Ruchu Chorzów, wicekról strzelców sezonu 1973/74, wiosną zmagał się z kontuzją. Zdołał się jednak wyleczyć i pomóc „Niebieskim” w wywalczeniu tytułu. Górski nie zabrał go jednak na mundial, bo uznał, że Marx nie wytrzyma trudów imprezy. Niektórzy twierdzą, że chorzowianin miał dodatkowego pecha, bo nie przepadał za nim asystent Górskiego, Jacek Gmoch. Powód? Przed laty podczas towarzyskiego meczu, Marx, w ferworze walki, złamał Gmochowi nogę. W wyniku kontuzji, ten ostatni musiał zakończyć zawodniczą karierę.

Pamiętne notatki Gmocha

Cztery lata później Polscy kibice liczyli na tytuł mistrza świata. Kadra wzmocniona powracającym do zdrowia Włodzimierzem Lubańskim oraz kilkoma młodymi zawodnikami miała być rewelacją turnieju. Tak się jednak nie stało. Przede wszystkim za sprawą fatalnej atmosfery panującej w drużynie. Wielkie kontrowersje towarzyszyły zwłaszcza niektórym powołaniom. W składzie zabrakło przede wszystkim Ćmikiewicza. Legionista uchodził za „człowieka Andrzeja Strejlaua”, za którym selekcjoner Jacek Gmoch nie przepadał. Poza tym, Ćmikiewicz dla żartu schował kiedyś bardzo ważne notatki trenera, gdy ten był jeszcze asystentem Górskiego. Ponoć tego dowcipu Gmoch nie mógł mu wybaczyć.

<!** reklama left>Jacek Gmoch był zresztą postacią bardzo kontrowersyjną. Sam ukończył Politechnikę Warszawską i żył w przekonaniu, że wykształcony zawodnik lepiej zrozumie jego taktykę. Dlatego też w kadrze na argentyński mundial znaleźli się Bohdan Masztaler (student Szkoły Głównej Planowania i Statystyki w Warszawie) oraz Henryk Maculewicz (Akademia Górniczo-Hutnicza w Krakowie). Pozostali zawodnicy ich nie akceptowali, uważając za „wtyczki” trenera.

Gdy ustalano skład ekipy na finałowy turniej Espana’82 większej krytyki nie było. Prasa stanu wojennego, przywrócona do łask kilka tygodni wcześniej, nie przekraczała granic narzuconych przez cenzurę. Pisano to co można i trzeba było pisać. Pewne kontrowersje wzbudzała jedynie absencja Jana Tomaszewskiego. Popularny „Tomek” bronił naszej bramki w wygranym meczu eliminacyjnym (1:0) z NRD w Chorzowie. Później trener Antoni Piechniczek zaczął stawiać na Józefa Młynarczyka. Podczas rewanżowego spotkania z naszymi zachodnimi sąsiadami w Lipsku, Tomaszewski usiadł na ławce rezerwowych. Zaraz po zakończonym meczu, selekcjoner ogłosił, że wszyscy, którzy wywalczyli awans pojadą do Hiszpanii. Urażony Tomaszewski wstał i ogłosił zakończenie reprezentacyjnej kariery.

- Po tym, co zrobiłem dla polskiej kadry nie chciałem być zapchajdziurą - argumentował.

W Hiszpanii zajęliśmy 3. miejsce i nikt nie wypominał selekcjonerowi, że postawił na Młynarczyka. Jednak cztery lata później w Meksyku biało-czerwoni doznali klęski. W czterech meczach strzeli zaledwie jednego gola i odpali w 1/8 finału. Winą za taki obrót sprawy obarczono Piechniczka, który wyraźnie faworyzował piłkarzy ze Śląska.

Trener zostawił w domu m.in. Mirosława Okońskiego, który robił furorę w Hamburgu. Wybrano go drugim piłkarzem całej Bundes- ligi i najlepszym obcokrajowcem.

Dla Piechniczka to było jednak za mało. Podobnie jak w przypadku Pawła Janasa. Obecny selekcjoner, grając we Francji, wybrany został najlepszym zagranicznym obrońcą ligi. Na mundial jednak nie pojechał.

- Nie mam do nikogo pretensji. Czas goi rany - stwierdził Janas kilka dni temu.

Jak Dudek bronił Iwana

Na kolejny biało-czerwony mundial czekaliśmy aż 16 lat. Po wywalczeniu awansu trener Jerzy Engel ogłosił, że selekcja została zakończona, a wszyscy, którzy grali w eliminacjach polecą do Azji. Niespodziewanie „odstrzelił” jednak Tomasz Iwana (zastąpił go przeciętny Paweł Sibik).

- Przeżyłem szok - wspomina dzisiaj Iwan. - Zwłaszcza, że o decyzji dowiedziałem się od dziennikarzy, bo trener do mnie nie zadzwonił. To mi nie przejdzie do końca życia. Zadra w sercu pozostała.

Przed imprezą na boiskach Korei i Japonii dziennikarze i kibice dopominali się także o powołania dla Artura Wichniarka i Kamila Kosowskiego. Jednak największe kontrowersje budziła osoba Tomasza Iwana. Zawiązał się nawet jego „fan club”, który próbował naciskać na Engela. Co ciekawe, na jego czele stali Jerzy Dudek i Tomasz Kłos. Teraz obaj podzielili los kolegi.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski