Najgorszy moment w życiu Duilii Jaroszewskiej z L’Aquilli: po pierwszych wstrząsach ziemi. Sprawdzenie, co dzieje się w pokoju czworga dzieci. Od wczoraj są w Bydgoszczy.
<!** Image 3 align=right alt="Image 116530" sub="Trzyletnia Marta, wesoła i rezolutna dziewczynka, z jednym z prezentów od „Expressu”. Fot. Dariusz Bloch
">Duilia Paulucci, żona pochodzącego z Włocławka Konrada Jaroszewskiego, opowiada nam o dramatycznych chwilach nocy z poniedziałku na wtorek, 6 - 7 kwietnia. Nauczycielka nauczania początkowego, matka czworga dzieci mówi, że mieszkańcy Abruzji byli wcześniej do trzęsień ziemi przyzwyczajeni.
- Od grudnia prawie nie było tygodnia, gdy nie było wstrząsów, o różnej, ale niewielkiej sile, dlatego nie przejmowaliśmy się tym tak bardzo. Tego wieczora tylko nasza 15 -letnia córka Anna była wyjątkowo niespokojna, obawiała się, że tym razem będzie gorzej. Ja jednak nie chciałam wyjść z dziećmi na dwór, bo było bardzo zimno. Także moja szwagierka, z oddalonej o osiem kilometrów miejscowości Paganica, gdzie potem było mnóstwo ofiar, telefonicznie namawiała nas do ucieczki. Każdy sam musiał zdecydować - my uznaliśmy, że nie będzie źle, a przeziębione dzieci - L’Aquilla leży w górach, wahania temperatur pomiędzy dniem a nocą są ogromne - trzeba zostawić w domu... - relacjonuje.
<!** reklama>Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie, Mury zaczęły pękać, a struchleli rodzice musieli szybko sprawdzić, co dzieje się w pokojach dzieci. W łóżku 9-letniego Daniela leżały kawałki gruzu, na szczęście, żadnemu z dzieci nie stała się krzywda. - Pierwsza myśl, to uciekać jak najdalej od zabudowań - wtrąca Konrad Jaroszewski, zaopatrzeniowiec, który do Włoch wyjechał 18 lat temu. - Mieszkamy na IV piętrze w bloku, brakowało prądu, zresztą nie wsiedlibyśmy ze względów bezpieczeństwa do windy. Gdy ruszyliśmy po schodach, nastąpił kolejny silny wstrząs. Baliśmy się, że już nie wyjdziemy! Paradoksalnie, nasz żelbetonowy blok dużo wytrzymał. Więcej niż stare domy, albo te nowsze, ale stawiane niezgodnie z zasadami sztuki budowlanej, co teraz skrupulatnie będą sprawdzać włoskie władze.
<!** Image 2 align=right alt="Image 116530" sub="Jej dziewięcioletni brat Daniel pokazuje, jak wyglądała klatka schodowa jego bloku po trzęsieniu ziemi Fot. Dariusz Bloch">Rodzina pomogła też sąsiadom, też z czwórką dzieci, którym trzęsienie pogrzebało samochód. Najmłodszy, chory na nerki miesięczny chłopczyk, miał jechać na operację do Rzymu...
- Ewakuacja przypominała apokalipsę, wygladało jak na wojnie - mówi Duilia, której babcia zginęła pod gruzami najbardziej zniszczonej Onny. - Huk helikopterów, syreny straży i karetek, gigantyczny korek uciekających aut... Tylko jedną noc spędziliśmy w namiotach, tam jest potwornie zimno. Wszyscy nasi znajomi porozjeżdżali się po Włoszech, koleżanka córki chodzi już nawet we Florencji do szkoły. Rok szkolny kończy się u nas 10 czerwca, prowizoryczne szkoły pewnie niedługo zaczną działać, ale kto by się tam nie bał puścić dziecka...
Przez konsulat, dzięki pieniądzom uzbieranym przez teściów emerytów z Włocławka, dotarli samolotem do Polski. Tu jednak mieszkają w ósemkę, na 48 metrach kwadratowych. Z trzęsienia ziemi nic nie ocalało. Z bloku Jaroszewscy wybiegli bez kurtek, nawet bez skarpet. Tęsknią za domem, ale nie chcą tam wrócić, dopóki życie nie powróci do normy. - Są tylko namioty, nie działają banki, sklepy, szpitale - tłumaczy Konrad Jaroszewski. - Do domów absolutnie nie ma teraz wstępu, czeka je wiele kontroli. Odszkodowania rządowe też będą wypłacane dopiero za kilka tygodni. Jesteśmy więc ogromnie wdzięczni: wiceprezydentowi Włocławka Arkadiuszowi Horonziakowi za pomoc finansową, prezydentowi Bydgoszczy, Konstantemu Dombrowiczowi, za zaproszenie nas tu na cztery dni, a przede wszystkim prezes Towarzystwa Polsko-Włoskiego, Elżbiecie Renzetti, za opiekę, jaką nad nami roztoczyła.
Pani prezes nie zraża się zawstydzeniem gości i wylicza: - Pięknie byłoby, gdyby kolejne samorządy naszego województwa zapewniły podobną gościnę, po kilka dni, żeby dzieci mogły odpocząć, odprężyć się. Brakuje im zabawek, książek po włosku - może jest księgarnia, która ma takie? Rodzina mieszka w schronisku młodzieżowym przy ulicy Sowińskiego. Jeśli ktoś chciałby tu przynieść słodycze, owoce, napoje - bardzo o to prosimy. Córki - Anna, Lara i Marta - mają 15, 12 i 3 lata. Daniel - 9 lat. Czy znajdą się sklepy, które mogłyby im ufundować nowe ubrania? A może jest młodzież znająca włoski, która zechce się spotkać z gośćmi?
Dzieci są zmartwione brakiem kontaktu z rówieśnikami, rodzice - także stanem ich zdrowia. „Express Bydgoski” składa więc serdeczne podziękowania Telekomunikacji Polskiej SA za podarowanie 50 kart telefonicznych, a personelowi Wojewódzkiego Szpitala Dziecięcego w Bydgoszczy za gotowość konsultacji medycznej. Wczoraj cała rodzina zwiedzała Bydgoszcz, obiad jedząc w restauracji IQ, kolację - w Dolce Vita. Dziś wybierają się na spacer do Myślęcinka, odwiedzą stadninę i spotkają się na podwieczorku z żoną prezydenta Dombrowicza. Gorąco apelujemy o to, by tak ciężko poszkodowani przez los ludzie wywieźli z naszego miasta jak najlepsze wspomnienia ludzkiej solidarności!
Pomóż!
Na telefony w sprawie pomocy - Włosi zostają w schronisku przy Sowińskiego do niedzieli, do godziny 17 czeka Elżbieta Renzetti, nr 660 22 60 22. Pieniądze prosimy wpłacać na konto: nr 28 8142 0007 0000 6796 2000 0001 z dopiskiem: TRZĘSIENIE ZIEMI
Zobacz galerię: Tylko Anna się spodziewała