Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

To był ostatni bydgoski kaes

Krzysztof Błażejewski
Krzysztof Błażejewski
W latach 70. ub. wieku w PRL-u zaprzestano skazywania na dożywocie. Kara śmierci była jednak stosowana o całą dekadę dłużej.

W latach 70. ub. wieku w PRL-u zaprzestano skazywania na dożywocie. Kara śmierci była jednak stosowana o całą dekadę dłużej.

<!** Image 2 align=none alt="Image 174835" sub="Budynek Sądu Okręgowego przy Wałach Jagiellońskich. To tutaj w maju 1986 r. orzeczono ostatni w naszym mieście wyrok skazujący na karę śmierci. / Fot. Dariusz Bloch">Po raz ostatni wyrok śmierci w Polsce został wykonany w Krakowie 21 kwietnia 1988 r. W tym samym roku wprowadzone zostało nieoficjalne moratorium na wykonywanie kary śmierci. Jednak sądy nadal mogły ją orzekać - z czego praktycznie już nie korzystano. Kara śmierci oficjalnie zniesiona została na mocy ustawy o zmianie Kodeksu karnego 12 lipca 1995 r.

W Bydgoszczy ostatni tego typu wyrok - na dwóch młodych ludzi za zabójstwo taksówkarza - wydany został w maju 1986 r. Zapadł on zupełnie niespodzianie, gdyż nawet prokurator nie domagał się wówczas „kaesu”.

<!** reklama>Do zbrodni doszło 21 września 1985 r. na ul. Chemicznej. Jeden z dwóch skazanych, Janusz, tak wspominał ten dzień po latach: „Wychowywałem się bez rodziców, którzy zmarli. Rodzeństwo wyszło na swoje, ustatkowało się, a mnie zaszumiała w głowie wolność. Zacząłem nadużywać alkoholu, popadłem w nieciekawe towarzystwo. Pewnie byłoby wszystko inaczej, gdybym trafił do wojska. Ale mając już kartę powołania do Gdańska, wezwany zostałem do WKU, gdzie dowiedziałem się, że limit powołań został już wypełniony i mogę trafić jedynie do służby zastępczej. Wybrałem pracę w szpitalu w Bydgoszczy.

Po jakimś czasie trafiłem na oddział chirurgii, gdzie miałem łatwy dostęp do spirytusu. Tego pamiętnego dnia, wychodząc z pracy, ukradłem półtoralitrową butelkę alkoholu i pojechałem do kolegi Bogdana do Łęgnowa. Wypiliśmy niemal wszystko. Potem kolega pokłócił się z żoną, wyszliśmy do kogoś innego, tam wykończyliśmy spirytus i kupioną jeszcze po drodze wódkę. Zaproponowałem, żebyśmy udali się do mnie, na „Kapę”, by tam przenocować. Na końcowym przystanku „szóstki” nie było już tramwaju, powędrowaliśmy więc pieszo Chemiczną. Akurat jechała taksówka, zatrzymałem ją, ale kierowca odmówił jazdy z pijanymi. Zaczęliśmy się szarpać, kolega wyciągnął taksówkarza z samochodu, pobliśmy go i skopaliśmy. Coś nadjeżdżało z naprzeciwka, uciekliśmy więc z miejsca napadu, nie interesując się pobitym. Poszliśmy każdy do swego domu. Niewiele zresztą z tego wszystkiego pamiętam”.

Ja kogoś zabiłem?

„Następnego dnia rano - wspominał Janusz - ktoś zapukał do drzwi. Zobaczyłem, że to milicja, zdziwiłem się, po co? „Na wszelki wypadek” nie otworzyłem. Potem wyszedłem do ogródka i kiedy mundurowi zjawili się drugi raz, po cichu czmychnąłem do Bogdana do Łęgnowa. Po drodze dowiedziałem się od znajomego, że kolegę już zamknęli w związku z zabójstwem taksówkarza. Dopiero wtedy dowiedziałem się, że ofiara naszego napadu nie żyje. U żony Bogdana w telewizji usłyszałem, że jednego zabójcę już mają, drugiego szukają. Dopiero wtedy skojarzyłem, że chodzi... o mnie. Dużo się nie zastanawiając, poszedłem zgłosić się do dzielnicowego w Łęgnowie, gdzie się przedstawiłem. Na ukrywanie się nie miałem ochoty, zdawałem sobie sprawę, że i tak mnie znajdą”.

Wbrew woli oskarżycieli

Przewód sądowy rozpoczął się 12 maja 1986 r., a zakończył już 9 dni później wydaniem wyroku. Kuriozalne było to, że prokurator zażądał w końcowym wystąpieniu kary 25 lat pozbawienia wolności, zaś sąd orzekł karę śmierci dla obydwu zabójców. Oskarżyciel zarzucił Bogdanowi i Januszowi zabójstwo z tzw. zamiarem ewentualnym, z godzeniem się na śmierć bitego przez nich człowieka. „Nie domagam się kary śmierci - mówił - bo obydwaj młodociani rokują nadzieję późniejszej resocjalizacji”. Wniosek o karę 25 lat podtrzymał oskarżyciel posiłkowy, występujący w imieniu rodziny zabitego taksówkarza.

Obrońca z kolei podkreślał, że Janusz i Bogdan nie uczestniczyli w próbie zabójstwa, nie mieli tego zamiaru, zatrzymując taksówkę, ale działali jak w zwykłym napadzie rabunkowym, tyle że powodując nieumyślnie obrażenia, przyczyniając się do śmierci napadniętego.

Po ogłoszeniu wyroku, który był szokiem dla wszystkich obecnych na sali, zapadła cisza. Sędzia w uzasadnieniu oznajmił, że żadnych okoliczności łagodzących typu młody wiek czy dotychczasowa niekaralność nie wziął pod uwagę, ponieważ było to zabójstwo z najniższych pobudek. Nie zachodziła też potrzeba poddania podsądnych żadnym badaniom psychiatrycznym. Mimo nieposiadania jakichkolwiek narzędzi zbrodni, za takowe sąd uznał siłę rąk zabójców, porównując ich skuteczność do broni palnej czy pałki.

„Ta kara ma odstraszyć potencjalnych przestępców - stwierdził sąd w ustnym uzasadnieniu wyroku - od powtarzających się nagminnie napadów na taksówkarzy i w ogóle zabójstw. W latach 1984 i 1985 miał bowiem miejsce niespotykany wzrost liczby takich właśnie spraw w porównaniu do lat poprzednich”.

Obrońca niezwłocznie wniósł o rewizję procesu i tak też się stało. Druga rozprawa przed Sądem Najwyższym w Warszawie zakończyła się wyrokiem skazującym Janusza i Bogdana na 25 lat. Ich postepek zakwalifikowano i tutaj nie jako zwykły napad, ale zabójstwo, jednak już bez użycia niebezpiecznego narzędzia.

Była to ostatnia sprawa tocząca się przed bydgoskim Sądem Okręgowym, w której orzeczono karę śmierci. Później, nawet w przypadku najbrutalniejszych zabójstw, orzekano najwyżej wyrok 25 lat pozbawienia wolności.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!