Główne ulice popularnego kurortu na Mierzei Wiślanej to Gdańska i Portowa. To przy nich znajdują się dziesiątki restauracji, barów, budek z kebabami, frytkami, goframi i lodami.
W długi weekend (przedłużony na starcie dzięki czwartkowemu Bożemu Ciału) wszystkie te lokale wypełnione były szczelnie klientami, a przed nimi ustawiały się długie kolejki. Kelnerki przestrzegały gości, że oczekiwanie na podanie obiadu może potrwać nawet 1,5 godziny.
- Robimy co w naszej mocy, ale zamówień jest nadzwyczajnie dużo – usłyszeliśmy w jednej z restauracji.
Po mieście krążyły od rana do późnego wieczora elektryczne meleksy… Plaża zapełniała się spragnionych słońca (mniej kąpieli), szybko pojawiały się parawany i kopane naprędce grajdoły.
I niestety – ani w mieście, w placówkach gastronomicznych, w sklepach, przy stoiskach z biżuterią, ani na plaży, nie było widać ludzi w maseczkach. Na palcach jednej ręki można było wyliczyć tych, którzy ją mieli – to wyłącznie starsi ludzie, pensjonariusze sanatoriów. Dominowało generalne hasło: Hulaj dusza, piekła nie ma! A dokładniej: można robić co się chce, kto tu widział jakąś epidemię?
Krynica Morska jest warta grzechu, choć może nie grzechu zaniechania, by nie znaleźć się na szpitalnym łóżku.
Miejscowość rozbudowała się między brzegami Zalewu Wiślanego a Zatoki Gdańskiej, w dużej części na ogromnych wydmach. Tam gdzie nie postawiono domów, wciąż króluje natura – to nadmorski las wypełniony świergotem najprzeróżniejszych gatunków ptaków. Cały teren zajmowany przez miasto znajduje się w Parku Krajobrazowym „Mierzeja Wiślana”.
Z portu nad zalewem można się wybrać w rejs statkiem lub szybką łodzią. Można też zobaczyć kilka km na zachód prace przy przekopie Mierzei Wiślanej.
