[break]
W powszechniej opinii przy wypracowywaniu kompromisu, który towarzyszył powstaniu województwa kujawsko-pomorskiego, porozumiano się co do tego, że marszałek województwa pochodzić ma z Torunia, a wojewoda - z Bydgoszczy. Dziś okazuje się, że to porozumienie nie jest respektowane. Ale czy faktycznie była jakaś umowa, która ustalała urzędnicze status quo w regionie?
- Byłem wtedy szefem Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, ale brałem udział w rozmowach. Oczywiście z tych porozumień nie ma dokumentów, lecz w sposób dorozumiany naturalne było, że sejmik będzie reprezentowany przez Toruń, a wojewoda przez Bydgoszcz - uważa Roman Jasiakiewicz, obecnie radny wojewódzki. - To nigdy nie budziło wątpliwości i, co warte zauważenia, Toruń się tych ustaleń kurczowo trzyma. Wybieranie nam wojewody spoza Bydgoszczy to działanie dla miasta szkodliwe. Traktuje się nas w ten sposób jak każdą inną gminę w tym województwie, tymczasem tak nie jest. Bydgoszcz jest ośrodkiem metropolitalnym, największym miastem w województwie. Przysyłanie nam często trzeciego i czwartego garnituru polityków, wybranych przez Warszawę, nie tylko osłabia i podkopuje pozycję miasta, ale również wskazuje na słabość naszych elit politycznych.
Przysyłanie nam przez Warszawę trzeciego i czwartego garnituru polityków osłabia i podkopuje pozycję miasta. - Roman Jasiakiewicz, radny
Słowa Jasiakiewicza mogą okazać się prorocze. Bo jeśli naciągając rzeczywistość można uznać, że Ewa Mes była bydgoskim kandydatem (mieszka w miejscowości Włóki, w gminie Dobrcz, a więc w Bydgoskim Obszarze Funkcjonalnym), to już wątpliwości co do bydgoskości wicewojewody Elżbiety Rusielewicz mieć nie można. Jednak ustaleń z Przysieka, gdzie negocjowano powstanie województwa, udało się dotrzymać jedynie dwukrotnie. Raz za rządów lewicy - marszałkiem dwie kadencje był Waldemar Achramowicz, a wojewodą bydgoszczanin Romuald Kosieniak. Drugi raz, gdy rządziła PO - wojewodą był wtedy obecny prezydent Bydgoszczy Rafał Bruski, a marszałkiem, tak jak obecnie, Piotr Całbecki. Inni wojewodowie mieli większe (Józef Rogacki) lub mniejsze związki z Bydgoszczą (Józef Ramlau, Zbigniew Hoffmann).
Wiele na to wskazuje, że po raz pierwszy ani wojewoda, ani jego zastępca nie będą bydgoszczanami. Zastępcą Mikołaja Bogdanowicza ma zostać bowiem związany z Toruniem, a mieszkający w Kowalewie Pomorskim Jacek Żurawski, przewodniczący zarządu regionu toruńsko-włocławskiego NSZZ „Solidarność”.
- Czekam na decyzję, wiem, że moje nazwisko jest brane pod uwagę w kontekście funkcji wicewojewody, ale nie chcę niczego przedwcześnie komentować - zastrzega Jacek Żurawski.
Miało być odwrotnie
Ryszard Brejza, obecnie prezydent Inowrocławia, w czasach reformy administracyjnej poseł AWS, w części zgadza się z Romanem Jasiakiewiczem.
- Wokół powstania województwa powstało wiele mitów. Na przykład taki, że Bydgoszcz miała trafić do Wielkopolski. Nigdy, w żadnej koncepcji tego nie planowano. Kolejny mit dotyczy podziału władzy. Zapisano tylko jedną rzecz: siedzibę sejmiku w Toruniu, a wojewody w Bydgoszczy. Torunian interesowało tylko to, co działo się w Toruniu, czyli marszałek. W wybór wojewody nie zamierzali się wtrącać. Siedzibę wojewody wybraliśmy sobie sami, bo to Bydgoszcz przez długi czas miała być siedzibą samorządu. Porozumienie było już wynegocjowane, podpisane i niemal weszło w życie - wspomina Ryszard Brejza.
To Bydgoszcz miała być siedzibą sejmiku, taką umowę niemal podpisano. Potem uznano mnie za zdrajcę. - Ryszard Brejza, prezydent Inowrocławia
Tyle że opinia publiczna w naszym mieście i część polityków, wpadła w popłoch. Wtedy urzędy wojewódzkie były centrum decyzyjnym, kompetencje urzędów marszałkowskich dopiero rozrysowywano.
- Mówiono, że nie mam prawa reprezentować Bydgoszczy. Najgłośniej protestowali bydgoscy radni i prezydent Henryk Sapalski. Jan Rulewski i Anna Bańkowska oskarżali mnie o zdradę. Porozumienie - już gotowe i zaakceptowane - musiałem więc zerwać - wspomina prezydent Inowrocławia.
Samorząd widzę potężny
Ostatecznie więc ustalono, że Urząd Wojewódzki i wojewoda pozostaną w Bydgoszczy, a Urząd Marszałkowski powstanie w Toruniu.
- Opublikowałem wtedy list w „Expressie Bydgoskim”, w którym wskazywałem, że samorząd wojewódzki będzie miał wkrótce o wiele większe znaczenie niż mu się przypisuje, a Bydgoszcz popełniła historyczny błąd. Dziś okazuje się, że mam sporo racji - uważa Ryszard Brejza.
Brejza zgadza się jednak z oceną sytuacji przez część bydgoskich polityków:
- Nie dziwię się, że bydgoszczanie traktują wybór wojewody ambicjonalnie. Mieszkają w największym mieście regionu, jednej ze stolic województwa i mają prawo czuć się rozczarowani brakiem swojego przedstawiciela. Moim zdaniem to wynik tego, że Bydgoszczy brakuje elit politycznych - nie tylko na skalę regionalną, ale również krajową, które mogłyby reprezentować miasto w Warszawie. Może jednak warto zapytać nowe władze z PiS, czy zamierzają odwrócić sytuację w regionie i na bazie zmian w samorządach, które zapowiadają, próbować zamienić siedziby marszałka i wojewody?
Flaga na maszt
Wojewoda Mikołaj Bogdanowicz zapowiedział, że rewolucji w urzędzie przeprowadzać nie zamierza i stawia na współpracę. Na razie słowa dotrzymuje, nie poszedł chociażby w ślady wojewody z Małopolski, który w drugim dniu urzędowania kazał zdjąć unijne flagi z budynku urzędu. - W Bydgoszczy od zawsze nad UW powiewała tylko polska flaga. Z kolei flaga Polski, Unii Europejskiej i województwa była, jest i będzie wystawiona przy wieżowcu od strony ulicy Konarskiego - dowiedzieliśmy się w Urzędzie Wojewódzkim.
