https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Tam, gdzie się woda piekli

Tekst Adam Luks, Fot. Grzegorz Olkowski
W powszechnej opinii słowa „kajak” i „zima” nie bardzo do siebie pasują. A przecież kajak to wynalazek Eskimosów. Został stworzony z myślą o pływaniu po lodowatych akwenach. Dla rasowego kajakarza zima to środek sezonu.

W powszechnej opinii słowa „kajak” i „zima” nie bardzo do siebie pasują. A przecież kajak to wynalazek Eskimosów. Został stworzony z myślą o pływaniu po lodowatych akwenach. Dla rasowego kajakarza zima to środek sezonu.

<!** Image 2 align=right alt="Image 109391" sub="Mniej więcej
w taki oto sposób tworzą się hydrokarambole. Osada X napływa na stojącą bokiem osadę Y. Wywracają się obie. Podobny los spotka osadę Z, która nadpłynie za sekundę.">Sobotni poranek, ostatni dzień stycznia. Przy nieczynnym młynie we wsi Chełsty zbiera się kolorowy tłumek. Czapy, szale, rękawice. Kamizelki asekuracyjne, wiosła, kajaki. Brrr, od samego patrzenia przechodzą dreszcze. Nie jest wprawdzie zbyt zimno - dwa, góra trzy stopnie poniżej zera. Za to od dobrej godziny trwa śnieżna zadymka.

Gdzieś w dole szumi Wel, największy lewobrzeżny dopływ Drwęcy, znany z wartkiego nurtu i przełomowego odcinka o górskim wręcz temperamencie. To tak zwane Piekiełko. Można w ciemno założyć, że co trzeci kajakarz spośród zebranej tu gromadki zaliczy dziś orzeźwiającą kąpiel. Zimowy spływ piekielnym odcinkiem Welu słynie z dużej liczby spektakularnych „kabin”, jak w kajakowym żargonie określa się wywrotki.

<!** reklama>Na otwarcie imprezy od razu mocny akcent. W pozostałościach dawnego młyńskiego jazu utworzyło się długie bystrze. Biała woda rozbija się o głazy i mniejsze kamole. Huczy głośno. Taka

<!** Image 3 align=left alt="Image 109391" sub="Żaden mróz nam niestraszny, gdy
w termosiku jest gorąca herbatka
z cytrynką">premia specjalna

tylko dla odważnych. - No to chlup - rzuca komendę Tomek, kajakarz kawalarz z Lisewa, zjeżdżając w swojej górskiej „jedynce” (niczym na sankach) z zaśnieżonej skarpy. Prosto w rzeczne odmęty.

W jego ślady idą kolejni fachowcy w specjalnych polietylenowych kajakach, nieprzemakalnych strojach i kaskach. Ale na skok z jazu decyduje się również kilku bohaterów w zwykłych kurtkach i długich dwuosobowych „czółnach”, które w takich okolicznościach radzą sobie słabiej.

- Ten spływ uznawany jest za jedną z trudniejszych masowych imprez tego typu, ale biorą w nim udział nie tylko profesjonaliści - mówi Adam Kopiczyński, organizator spływu i zapalony kajakarz. - Równie wielu jest amatorów, może nieco gorzej wyposażonych, za to nadrabiających odwagą i entuzjazmem.

Kolejni kajakarze pokonują kamieniste bystrze. Kilku pechowców ma już za sobą pierwszą kąpiel. Na brzegach wylewają wodę z butów, kapturów i łódek. Nie widać jednak, aby kogokolwiek to zniechęciło. Kolejni chętni do skoku z jazu ustawiają się w kolejce. - To lepsze niż snowboard - zapewnia chłopak w ociekającej wodą bluzie. Już trzeci raz przymierza się do pokonania jazu.

<!** Image 4 align=right alt="Image 109391" sub="Po zaliczeniu „kabiny” trzeba przede wszystkim wydobyć z rzeki siebie. Wcale nie mniejszym wyzwaniem jest wydobycie zalanego wodą kajaka.">Kto wie, być może to

ostatnia taka okazja?

W Chełstach powstać ma wkrótce elektrownia wodna, co z punktu widzenia kajakarzy oznacza jedno - koniec zabawy. Na razie jednak impreza trwa. Prawdziwe emocje tak naprawdę dopiero przed wodniakami. Kulminacyjny punkt spływu - słynne Piekiełko - czeka na pierwsze ofiary jakieś 2 kilometry w dół rzeki.

Wel na tym odcinku płynie wartko. W kilku trudniejszych miejscach trafiają się pojedyncze wywrotki. Jednak prawdziwy festiwal „kabin” zacznie się dopiero za najbliższym zakrętem. Strome zbocza, sporo zwalonych drzew i szybki nurt. Zgodnie z przewodnikiem, uroczysko rozciąga się na 2 kilometry. Naprawdę piekielny jest zaledwie 300-metrowy odcinek. Dokładnie 3 zakręty rzeki. Najlepsze punkty widokowe obsadzają ekipy telewizyjne i fotoreporterzy.

Nadciągają pierwsi odważni. Krótkie jednoosobowe kajaczki są stworzone do zabawy w takich miejscach. Zgrabnie manewrują pomiędzy kamieniami, ślizgają się po zatopionych kłodach i wskakują na pnie wystające z wody. Doświadczeni wodniacy przechodzą Piekiełko bez strat.

<!** Image 5 align=left alt="Image 109391" sub="Mokro, głodno, chłodno, ale nie wymiękamy. Humor nas nie opuszcza. Byle do wiosny...">- Uuu, panie, słabiutko w tym roku. Na spływie ZBoWiDu lepiej się ubawisz – marudzi Tomek. - W 84. to nawet pstrągi na tych zakrętach nie wyrabiały.

Wyraźnie niedopieszczony czuje się również „Gizbern”, ratownik, nurek i kajakarz z Torunia. Krótko mówiąc, człowiek, który nie boi się wody. To raczej woda obawia się jego. Jakby na potwierdzenie tej odważnej tezy „Gizbern” wskakuje do rzeki, aby jeszcze raz pokonać Piekiełko - tym razem wpław. A co, nogami do przodu!

Nadciągają prawdziwi bohaterowie dnia -

osady dwuosobowe.

Chwila nieuwagi i bystry nurt przypiera jeden z kajaków bokiem do drzewa. Woda przelewa się przez kokpit. Ludzie za burtą! Kolejna ekipa nie daje rady wyhamować, nadziewa się na kajak poprzedników, przechyla i... piszczy z zimna. Na przeszkodzie tworzy się klasyczny hydrokarambol. Z tyłu stawki drobna konsternacja. Wodniakom puszczają nerwy, kilka osób postanawia obnieść uroczysko, co nie jest wcale takim łatwym przedsięwzięciem. Zbocza są tu naprawdę strome i oblodzone. Do tego wkalkulować trzeba odrobinę złośliwości ze strony kajakowej braci: „interesujący wariant kajakarstwa górskiego...”

<!** Image 6 align=right alt="Image 109391" sub="Gdzie jest Nemo? Największym zagrożeniem na tego rodzaju spływach jest wciągnięcie kajaka przez rwący nurt rzeki pod pień drzewa.">Oto jednak kolejni śmiałkowie podejmują wyzwanie. Po wstępnej reorganizacji w każdej dwójce zasiada tylko jeden sternik. Inaczej rozłożony środek ciężkości - łatwiej w ten sposób manewrować na przeszkodach. Niektórym kajakarzom sztuczka się udaje, pozostali i tak lądują w lodowatej wodzie.

Krzysztof z Brodnicy kąpie się dziś trzeci raz. Jak się okaże później, zostanie rekordzistą spływu. Na razie myśli raczej o tym, jak wyjść cało z opresji. Prąd wciska go pod grubą kłodę. Ostatkiem sił wyciąga głowę na powierzchnię, wolno wychodzi z rzeki, odkasłuje wodę, której solidnie się opił. Po zrzuceniu mokrych ciuchów odzyskuje rezon.

- Największa przygoda w życiu - podsumowuje. - Jestem żeglarzem, kajakiem pływałem dotychczas tylko po jeziorku. I wyłącznie latem. Czyli tak, jakbym nie pływał wcale. Spodobało mi się strasznie. Można już zapisywać się na przyszły rok?

Piekiełko zostaje w tyle, ale spływ ciągle trwa. Rzeka odpuszcza, można wreszcie nacieszyć oko widokami. Wel wcina się tu głęboko w zbocza porośnięte wiekowym lasem. Klimat miejsca jest niepowtarzalny - na śniegu świeże tropy zwierząt. Podobno bytuje tu pluszcz, niewielki ptaszek, występujący zwykle w rejonach typowo górskich, zawsze w pobliżu wartkich, czystych strumieni.

<!** Image 7 align=left alt="Image 109397" sub="Nie trzeba wcale zapuszczać się do kanionu Colca, aby poczuć emocje towarzyszące prawdziwym górskim spływom. Wystarczy wybrać się nad Wel i skoczyć sobie
z dawnego jazu młyńskiego we wsi Chełsty.">Zimowe spływy dostarczają wielu przeżyć. I nie chodzi tylko o adrenalinę związaną z ryzykiem skąpania się w lodowatej wodzie, ale również o

doznania estetyczne.

Zwłaszcza gdy spływ odbywa się przy prawdziwym mrozie. Zamarzająca rzeka to wyjątkowo piękne zjawisko. W kroplach tworzą się mikroskopijne igiełki lodu, które opalizują w słońcu. Woda staje się oleista, gęsta od śryżu. Lód denny w postaci szarobrunatnych gąbek zaczyna pokrywać przeszkody w nurcie. Na powierzchni bardziej przypomina szkło. Od brzegów, ku środkowi koryta, wolno narasta lodowa skorupa, która w końcu pokryje całą szerokość rzeki. Nim to jednak nastąpi, można przecisnąć się kajakiem.

- Co ciekawe, zimowe spływy cieszą się coraz większym powodzeniem - informuje Adam Kopiczyński. - Na zimową Wdę czy Brdę limity miejsc wyczerpują się na długo przed startem.

<!** Image 8 align=right alt="Image 109397" sub="Klasycznie ubrany kajakarz forsuje klasycznym kajakiem górskim równie klasyczną zwałkę">Przybywa również takich osób, które zimowe spływy organizują sobie indywidualnie. Ze wszystkimi atrybutami słowa spływ - nie wyłączając biwakowania pod namiotami. - Zimę traktujemy jak środek sezonu - mówi Łukasz z toruńskiej grupy kajakowej. - Właśnie zimą i wczesną wiosną pływamy najbardziej intensywnie. Poziom wody jest wówczas podwyższony i można spłynąć rzeczkami niedostępnymi dla kajaka przez resztę roku.

Dzięki temu kajakarze docierają do miejsc niemalże dziewiczych. Ciekawych pod względem krajobrazu, jak i trudności technicznych. Jedną z odkrytych niedawno perełek jest bez wątpienia Gardęga, uchodząca do Osy w podgrudziądzkiej miejscowości Rogóźno Zamek. Rzeka przepływa przez wyjątkowo niedostępne tereny i nie jest szlakiem turystycznym w tradycyjnym rozumieniu tego słowa. Do niedawna w ogóle nieeksplorowana kajakowo. - A jest co eksplorować - zapewnia Łukasz. - Ta rzeka to prawdziwy rarytas. Tylko dla doświadczonych wodniaków. Jedno długie, wielokilometrowe Piekiełko.

Cennik

Ile kosztuje taka zabawa?

Nie trzeba kupować specjalistycznego wyposażenia, aby wybrać się na zimowy spływ. Istnieją kluby i wypożyczalnie dysponujące odpowiednim ekwipunkiem. Koszt udziału w zorganizowanym spływie (zarówno zimowym, jak i letnim) to jedna z najtańszych opcji spędzenia wolnego czasu na łonie przyrody. I to na każdą kieszeń, nawet w dobie kryzysu. Jeżeli jednak złapiemy bakcyla, z pewnością zaczniemy myśleć o nabyciu własnego, profesjonalnego wyposażenia. Kajakarstwo górskie, zwałkowe, zimowe itp. nie należy do przesadnie drogich sportów, ale z pewnymi wydatkami trzeba się liczyć.

Od 1800 do 3500 zł zapłacimy za jednoosobowy kajak polietylenowy. Nawet 800 zł kosztować może dobrej jakości wiosło. Średnia cena wiosła wynosi 300-600 zł (koszty rosną wraz ze spadkiem wagi wiosła, przy zachowaniu odpowiedniej wytrzymałości). Na rynku dostępne są również czeskie wiosła za 140 zł - ciężkie, ale superwytrzymałe.

Od 400 do 700 zł zapłacimy średnio za tzw. suchą kurtkę kajakarską. Od 170 do 450 zł wydamy na spodnie neoprenowe (pianka). Od 100 do 300 zł kosztuje neoprenowy bądź nylonowy fartuch, opinany na kokpicie kajaka w celu ochrony przed wlewaniem się wody do wnętrza. Od 150 do 600 zł wydamy na kamizelkę asekuracyjną dobrej jakości.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski