- Proszę państwa 4 czerwca 89 roku skończył się w Polsce komunizm - powiedziała tego dnia Joanna Szczepkowska.
<!** Image 2 align=none alt="Image 170131" sub="W czasach Peerelu zeszpecono tu krajobraz byle jakim klockiem zakratowanym jak sejf. Fot. Tymon Markowski">Manifest aktorki zabrzmiał bardzo pięknie, wręcz krzepiąco. W końcu wygraliśmy przełomowe wybory! Jednak w rzeczywistości ani komunizm jednego dnia jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki nie mógł się skończyć, ani też nie zapanował natychmiast kapitalizm. Z wolna się rodził. Cóż, po pierwsze brakowało kapitalistów...
Łóżko-shop
- Pamiętam, jak wtedy zrobiło się gęsto od rozmaitych łóżeczek polowych i prowizorycznych stoliczków na al. 1 Maja - dzisiejszej Gdańskiej - wspomina zbliżający się do zasłużonej emerytury pan Stanisław ze Wzgórza Wolności. - Od Klarysek do Jedynaka bywało jak na pchlim targu. Przedsiębiorczy „turyści” sprzedawali trofea z handlowych wojaży do Berlina Zachodniego, Wiednia, Szwecji.
<!** reklama>Wielu wyruszało na wyprawy, gdzie za nocleg w nędznym hoteliku płaciło się 15 dolarów, czyli miesięczną polską pensję. Za to szylingi zdobyte na wiedeńskim Mexikoplatz, zamienione np. na poszukiwaną w kraju elektronikę czy nieobecną na państwowym rynku Wiener Kaffe, przynosiły dużo większy zarobek, nawet po sprzedaży w państwowym komisie, który przy tym nieźle sobie kasował.
<!** Image 3 align=none alt="Image 170131" sub="Tego co widzimy dziś na pewno nie trzeba się wstydzić. Fot. Tymon Markowski">Czy łóżeczkowy handel był wylęgarnią kadr współczesnego kapitalistycznego handlu, trudno powiedzieć. Pojawił się grubo przed pamiętnym czerwcem i miał się dobrze jeszcze parę lat. Dziwili się temu zjawisku nawet misjonarze głoszący słowo Boże i rozdający różne protestanckie biblie opodal Savoyu. Koso patrzyli handlowcy z pobliskich sklepów. - To właśnie oni w wolnej już Polsce przejęli wymizerowane sklepy i sklepiki, które nabrały rumieńców w czasach Balcerowicza, odżyły po zduszeniu hiperinflacji, aż pojawiła się konkurencja z bogatego Zachodu - dodaje pan Stanisław.
Uśmiech fortuny
Jednak sklep, nawet duży i przy Gdańskiej, nie daje szans na miejsce w gronie najzasobniejszych Polaków w rankingach tygodnika „Wprost”. Czołowe miejsca zajmuje w nich od lat Jan Kulczyk, wychowanek bydgoskiego VI Liceum Ogólnokształcącego. Jednak on wielkich pieniędzy nad Brdą nie zrobił. Fortuna uśmiechnęła się natomiast do kilku facetów, którzy w końcu lat osiemdziesiątych XX wieku często wydeptywali bruk bydgoskiego Starego Rynku. W odróżnieniu od drobnych, łóżeczkowych handlarzy, nękani przez milicjantów i esbeków, musieli się orientować w świecie paragrafów. Niektórym szło to nawet składniej niż posiadaczom uniwersyteckich dyplomów. Nieliczni zaliczali jakieś semestry, a jeden się doktoryzował.
Wszystko było szarobure
- Często, przechodząc koło Pewexu, widywałam grupkę mężczyzn. Tam jest dziś Alior Bank, ale to elegancja Francja. Wtedy wszystko było szarobure. Jeden z tych mężczyzn był bardzo przystojny. Raz nawet kupiłam od niego bony na fajną bluzkę. Później przeczytałam w gazecie, że to Janusz Stajszczak, który z bratem Mirosławem założył Weltinex - mówi po latach pani Aldona, mieszkanka Osowej Góry.
Handlu bracia uczyli się od mamy od której swego czasu Janusz przejął stoisko w hali targowej. Jednak Weltinex to już była skala naprawdę makro. Obaj mieli świetne wyczucie rynku i fart. Zmieniali branże i firmy, a rodzina była coraz bardziej majętna. Od zawsze dawali wyraz swej niechęci do fiskusa, który potrafił ją odwzajemniać, co zresztą było szeroko opisywane w mediach.
Z „Weltinexem” porównywano „Pol-Tech” Zbigniewa Stramowskiego, który pierwsze biznesowe kroki stawiał w warsztacie ojca przy Śniadeckich. Później miał sieć sklepów w województwie i popularną popołudniówkę „Dziennik Wieczorny. Ponieważ polskie prawo, nie pozwalało jeszcze długo na zakładanie prywatnego banku - obszedł je nadając swemu bankowi nazwę „Loan Banc”. O tym, że banc to jednak nie bank, przekonało się boleśnie wiele osób, które licząc na krociowe zyski, utopiły w nim oszczędności życia.
Kiedy „Pol-Tech” i „Weltinex” zatrudniały setki pracowników, Rafał Jerzy otwierał przy Długiej niewielki sklep „Quiosque”. Nie ma po nim śladu, ale firma ma się dobrze. Jerzy, absolwent Akademii Techniczno-Rolniczej, były mistrz Polski w biegu na 800 m, dziś uprawia triathlon. Trafił do rankingu „Wprost” jako udziałowiec kilku spółek giełdowych, z których największą jest „Makrum” w Bydgoszczy.
