O likwidacji niektórych linii autobusowych w Bydgoszczy „Gazeta Wyborcza” napisała niczym o planach zamachu na Hitlera: „Na razie materiały są tajne, ale z naszych ustaleń wynika...”. Mam nadzieję, że to tylko chwyt reklamowy kolegów dziennikarzy, bo byłoby bardzo źle, gdyby takie zmiany przygotowywane były w ramach tajnych akcji. Przeciwnie, powinny je poprzedzać konsultacje społeczne. A tych, jak rozumiem, nie będzie, jako że zmiany staną się faktem już za pół miesiąca. Rozumiem, że miejska komunikacja, z racji szalejących cen paliwa, znalazła się w podbramkowej sytuacji i gdzieś trzeba szukać oszczędności. Najprościej byłoby podnieść ceny biletów, ale jest to, po pierwsze, decyzja, po której zawsze na decydenta spadają gromy. Po drugie, ci, którzy nadal poruszają się po mieście autobusem, każdą, nawet minimalną podwyżkę cen biletów, mocno przeżyją. Ograniczenie liczby kursów na mało popularnych liniach (choć na przykład „61” kojarzy mi się z dużym tłokiem - przynajmniej na odcinku dworzec PKP - Szwederowo) wydaje się zatem rzeczywiście najmniej dokuczliwym rozwiązaniem.
Z prezentowanych dziś przez „Express” rozwiązań wynika, że ani Brdyujście, ani stare Szwederowo nie zostaną odcięte od Śródmieścia czy kolei. Można tylko współczuć tym, którzy pracując na Brdyujściu, na przykład w przetwórni ryb, będą musieli w zimne i słotne dni długo wystawać na przystankach. Niesmak przede wszystkim jednak budzi otoczka, w jakiej bydgoszczanie dowiadują się o oszczędnościach - otoczka tajemnicy, którą udaje się wykraść obrotnym dziennikarzom.