Grudziądzkie pogotowie ratunkowe nie chciało przyjechać, a pediatra odmówił przyjęcia do szpitala. Nazajutrz 14-letnia Paulina zmarła w domu. - Pomyłki się zdarzają - mówią medycy.
<!** Image 2 align=right alt="Image 147054" sub="Ewa i Mirosław Ściborowscy, rodzice Pauliny, nie mogą pogodzić się z odejściem dziecka i tym, jak potraktował ich szpital Fot. Miłosz Sałaciński">Paulina Ściborowska była uczennicą II klasy gminazjum. Przed rokiem przeszła ciężkie zapalenie opon mózgowych. - Od tej pory wiedzieliśmy, że każdy skok temperatury jest groźny i, zgodnie z pouczeniem lekarzy, mamy w takich sytuacjach szukać fachowej pomocy. Obowiązkowo informując o zapaleniu opon - mówi matka Ewa Ściborowska.
Tak też postąpili w niedzielę 14 marca. W piątek dziewczynka jeszcze była w szkole, w sobotę spacerowała. W niedzielę dostała 40 stopni gorączki. Rodzice zawieźli ją do przychodni wojskowej, gdzie przepisano jej leki. Wieczorem, zaniepokojeni stanem dziecka, zadzwonili po pogotowie. - Odmówiono przyjazdu. Potrzebne było skierowanie. Pojechałem po nie do lekarza do przychodni - relacjonuje ojciec Mirosław Ściborowski.
Z drukiem stawili się na oddziale ratunkowym Regionalnego Szpitala Specjalistycznego w Grudziądzu. Dyżur pełniła pediatra z wieloletnim stażem. Wiedziała, że Paulina ciężko chorowała przed rokiem. - Powiedziała, że to lekkie zapalenie gardła i odesłała nas do domu - płacze matka.
Nazajutrz dziewczynka twierdziła, że czuje się dobrze. Nie gorączkowała. Rodzice poszli do pracy (oboje są urzędnikami). Pierwszy do domu wrócił ojciec. Zastał córkę jakby śpiącą. Nie pomogło sztuczne oddychanie. Paulina nie żyła.
<!** reklama>- Jej przypadek nie różnił się w objawach od dziesiątków innych, które też odsyłamy. Szpitalny oddział ratunkowy (SOR) jest jak linia frontu. Pomyłki się zdarzają - mówi Andrzej Witkowski, szef grudziądzkiego SOR. - Dziewczynką od a do z tak naprawdę powinna zająć się przychodnia wojskowa. Jest jedną z dwóch w mieście, które nie mają z nami podpisanej umowy.
Marek Nowak, dyrektor lecznicy, pewien jest dwóch rzeczy. - Gdyby dziewczynka została w szpitalu, przeżyłaby - mówi. - Jasne jest jednak dla mnie i to, że nie powinna być sama w domu.
Sprawę bada grudziądzka prokuratura. Śledztwo toczy się w sprawie narażenia dziecka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia przez służby medyczne. Nie wiadomo, co było przyczyną śmierci dziecka. Wyniki sekcji zwłok będą znane najprawdopodobniej za 10 dni.
W żałobie pogrążona jest rodzina i Gimnazjum nr 4 w Grudziądzu. W sobotę odbył się pogrzeb. Grób tonie w białych kwiatach, dzieci ciągle palą znicze. - Niech śmierć naszej Pauliny ratuje innych, narażonych na znieczulicę i biurokrację. Czy świstek papieru, umowa między szpitalem a przychodnią, ma decydować o ludzkim życiu? - pyta matka.
Czytaj magazyn
- Szeroko o sprawie napiszemy w piątkowym wydaniu magazynowym gazety.