https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Sześć lat wśród trędowatych

Przemysław Przybylski
Rozmowa z HALINĄ PETRYKOWSKĄ, lekarką, która przez kilka lat, wspólnie z mężem, niosła pomoc ludziom chorym na trąd.

Rozmowa z HALINĄ PETRYKOWSKĄ, lekarką, która przez kilka lat, wspólnie z mężem, niosła pomoc ludziom chorym na trąd.

<!** Image 2 align=right alt="Image 105387" sub="Fot. Przemysław Przybylski">Leczyli Państwo ludzi chorych na trąd. Ale przecież tej choroby już nie ma!

Niestety, jest. Na świecie choruje na nią dziesięć milionów ludzi. Chorzy żyją w strefie tropikalnej, wokół całego równika. Bardzo wielu trędowatych to obywatele Indii. W ostatnią sobotę stycznia obchodzony jest Światowy Dzień Trędowatych. Trąd to choroba bardzo okaleczająca ludzi. Na szczęście nie jest ona śmiertelna, pod warunkiem, że leczenie zostanie podjęte we wczesnym stadium. Trąd wywołują bakterie Mycobacterium leprae, bardzo podobne do pałeczek gruźlicy. Obecnie mamy już odpowiednie lekarstwa.

Zacznijmy od początku. Gdzie Państwo leczyli ludzi zarażonych trądem?

Przez sześć lat, od 1982 do 1992 roku przebywaliśmy w Gabonie. Dokładnie w miejscowości Lambaréné, w której znajduje się szpital założony w 1913 roku przez Alberta Schweitzera. Ten laureat pokojowej Nagrody Nobla z 1952 roku to naprawdę nietuzinkowa postać. Był filozofem, teologiem, pastorem luterańskim, wykładowcą na Uniwersytecie w Strasburgu. Chciał pojechać do Afryki jako misjonarz, ale okazało się, że jest tam ich już wystarczająco wielu. Brakowało natomiast lekarzy. W tej sytuacji Schweitzer podjął studia medyczne i przygotowywał się do pobytu w Afryce. Koncertował, bo był doskonałym odtwórcą muzyki Bacha, prowadził wykłady filozoficzne. Wszystko po to, by zebrać fundusze na zakup leków. W końcu założył w Lambaréné szpital. Obok niego zbudowano wioskę trędowatych, nazwaną Village Lumiere. Schweitzer spoczywa na małym cmentarzyku obok szpitala, gdzie pochowano go w 1965 roku. Jego ideę kontynuuje międzynarodowa fundacja.

<!** reklama>Jednak Albert Schweitzer jest w Polsce raczej mało znany...

Tak, bo - po pierwsze - był protestantem, a Polska to kraj katolicki. Po drugie - nasz kraj w tamtych czasach miał bardzo poważne problemy. Dodam, że Schweitzer, jako obywatel niemiecki, bo pochodził z Alzacji, został podczas I wojny światowej internowany. (Stało się to we Francji w latach 1917-1918 - przyp. red.). Mówił, że biali ludzie mają wobec Afryki wielki dług. Jego dewizą było: „Jestem życiem, które pragnie żyć pośród życia, które pragnie żyć”.

Ot, tak nagle wyjechali Państwo do Gabonu?

To nie było takie proste. Przede wszystkim trafiliśmy do Lambaréné, bo znaliśmy język francuski. (Gabon był kolonią francuską - przy. red.). Nasi znajomi, także lekarze, wyjechali pracować do Maroka. O wiosce szpitalu przeczytali artykuł w „Przekroju” i napisali do Gabonu, pytając, czy nie potrzeba lekarzy. Chętnie ich przyjęto. Kiedy przenieśli się do Gabonu, zaczęli pisać do nas listy i przekonali nas, byśmy przyjechali, gdy oni po dwóch latach zakończą swoją misję. Nie było to łatwe, bo Polska nie utrzymywała i do dziś nie utrzymuje stosunków dyplomatycznych z Gabonem. Sami musieliśmy wszystko załatwiać. Wizy zdobyliśmy w Szwajcarii.

Bała się Pani trądu?

Nie. Trąd jest może interesujący dla Europejczyka, bo na naszym kontynencie go nie ma. Jednak chorobą, która naprawdę zabija w strefie tropikalnej, jest przede wszystkim malaria. Rocznie umiera na nią więcej ludzi niż na AIDS.

Co lekarka o specjalności kardiologicznej robiła wśród trędowatych?

Jestem także specjalistką od interny. W Gabonie potrzebowano chirurga (jest nim mój mąż) i internisty. Douczyliśmy się medycyny tropikalnej i pojechaliśmy.

<!** Image 3 align=left alt="Image 105387" sub="Doktor Zbigniew Petrykowski zdobył w Afryce wszechstronne doświadczenie chirurgiczne">Jak wyglądała Pani praca?

To był jeden niekończący się dyżur. Ciężko było też z powodu tropikalnego klimatu. Wioskę zamieszkuje około dwustu chorych. Pobyt w Lambaréné był niesamowitym doświadczeniem zawodowym. W Polsce chirurg jest ukierunkowany, ma konkretną specjalizację, na przykład zajmuje się wyłącznie klatką piersiową. W Gabonie mój mąż musiał radzić sobie ze wszystkim: urazówką, urologią, ginekologią... Ja miałam okazję poszerzyć swoją wiedzę z medycyny tropikalnej. Za czasów Schweitzera mieszkańców tamtego regionu dziesiątkowała śpiączka afrykańska. Podczas naszego pobytu już jej na szczęście prawie nie było i miałam tylko dwa takie przypadki. W Lambaréné pracują międzynarodowe ekipy medyczne. Po nas przyjeżdżali następni lekarze z naszego województwa. Ściągaliśmy kolegów znających język francuski. Jednak my byliśmy tam najdłużej z Polaków. Sześć lat, tak jak my, przepracowała także doktor Tamara Kołakowska, która namówiła nas do przyjazdu, ale robiła to z przerwami. Pracowaliśmy w stałym cyklu: dwa lata pracy, a następnie dwa miesiące urlopu. W czasie wolnym podróżowaliśmy. Płacono nam we frankach szwajcarskich, więc było nas na to stać.

A jak żyją mieszkańcy Lambaréné?

Chorzy się pomiędzy sobą pożenili, mają dzieci. Te, które są już dorosłe, pracują w szpitalu jako pielęgniarze, kształcą się. Trąd nie jest chorobą śmiertelną, ale potrafi okrutnie okaleczyć i właśnie dlatego, przez to kalectwo, w dawnych wiekach chorzy byli izolowani. Teraz na trędowatych patrzy się inaczej.

Posiadanie dziecka przez osobę chorą na trąd to przecież ogromne ryzyko...

Zakazić się można przez bliski kontakt z osobą chorą w okresie jej zakaźności. Można się zarazić przez wydzielinę z nosa. Dzieci najczęściej rodzą się zdrowe. Jak wspominałam, problemem w Afryce jest nie tylko trąd, ale przede wszystkim malaria, AIDS i choroby pasożytnicze.

Po powrocie znajomi nie bali się, że zarazicie ich trądem? Podawali rękę?

Nikt się nas nie bał. Wzbudzaliśmy pewną ciekawość wśród znajomych, bo byliśmy w egzotycznym miejscu i nie była to typowa placówka.

Później jeszcze wyjeżdżali Państwo leczyć ludzi gdzieś w dalekim świecie?

Już nie, ale bardzo polubiliśmy podróże po świecie i co roku gdzieś jeździmy.

Dziękuję za rozmowę.

Teczka osobowa

Dr Halina Petrykowska

Jest internistą i kardiologiem. W latach 1986-1992, wspólnie z mężem Zbigniewem, który jest chirurgiem, leczyła chorych na trąd w Afryce.

Studia medyczne ukończyła w Łodzi. W poszukiwaniu pracy trafiła do Torunia, ale w grodzie Kopernika nie wiedziano, jak wykorzystać jej umiejętności i skierowano ją do Bydgoszczy.

Nad Brdą mieszka do dziś i pracuje w Wielospecjalistycznym Szpitalu Miejskim im dr. Emila Warmińskiego. Placówka mieści się przy ulicy Szpitalnej na osiedlu Kapuściska.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski