<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/fabiszewski_marek.jpg" >W sobotę doświadczyłem na własnej skórze, że Ziemia, owszem się kręci, ale baaaardzo powoli. Czas biegł jakby od niechcenia i mógłbym (nie)spokojnie zanucić kawałek „Maanamu” pt. „Szał niebieskich ciał”... „A planety szaleją, szaleją, szaleją i śmieją się, śmieją się, śmieją”... ze mnie, co to przebiera oczami i nogami czekając na wieczór i inaugurację I ligi na Gdańskiej.
Pamiętam czasy, kiedy Zawisza mecze u siebie rozgrywał w niedzielę o 11.00. To był cały rytuał, dzień zaczynał się od śniadania, potem szybko na tramwaj i jazda. A po meczu powrót szeroką ławą ulicą (wtedy jeszcze Alejami 1 Maja). I jak jeszcze była wygrana, to cały dzień nasz! I piwko wtedy lepiej smakowało, i obiad. A propos obiadu, to w tę sobotę, wyczekując na mecz, załapałem się u rodziców na... kaszankę. Pychota, jak za dawnych dobrych czasów, które i na Zawiszę kiedyś też wrócą, co ja piszę! już powoli wracają. I nawet mecze o 19.00 mają swój urok, byleby nie w niedzielę, albo w środę - a takie dwa terminy jesienią Zawisza ma (wiadomo: harmonogram pracy).
<!** reklama>Sam już nie wiem, czy w pierwszej kolejności jestem kibicem, czy dziennikarzem, ale jedno wiem na pewno: mecze najlepiej ogląda się w dobrym towarzystwie, takich samych stukniętych kibiców, przy których można na gorąco wyrazić swoje emocje. Na przykład siedząc obok Stacha Karabasza, znanego też jako (kares), co to od razu zauważy, że Sandecja to same „wieżowce”, policzy kibiców przyjezdnych (do przerwy chyba 31-32) i upomni, gdy zagapię się, odhaczając rzuty rożne (10 do 6 dla Zawiszy). Wszystko się zgadza, oprócz wyniku, bo miało być jednak 1:0...