Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Syberia oczami zesłańca

Renata Napierkowska
Większości Polaków Syberia i pobyt na zesłaniu kojarzą się z biedą, uciemiężeniem, torturami. Janusz Szklarski opisuje, jak trzeba było sobie radzić i nauczyć się żyć w ekstremalnych warunkach.

Większości Polaków Syberia i pobyt na zesłaniu kojarzą się z biedą, uciemiężeniem, torturami. Janusz Szklarski opisuje, jak trzeba było sobie radzić i nauczyć się żyć w ekstremalnych warunkach. <!** Image 2 align=none alt="Image 199866" sub="Janusz Szklarski w książce „Syberyjska młodość” opowiada o czasach spędzonych na zesłaniu na Syberii / fot. Renata Napierkowska">

Skąd się wziął pomysł, by napisać i wydać książkę o Pana młodości na dalekiej Syberii?

Moje zapiski powstały jakieś 20 lat temu i leżały w szufladzie. Zacząłem opisywać swoją młodość dla wnuków. Zwłaszcza, że syn wyjechał do Szwecji, gdy wnuk miał pięć lat, a wnuczka tam się już urodziła w 1986 roku. Chciałem, by moje wnuki poznały losy dziadka i swoje korzenie. Książka powstała jednak przez przypadek. Pewnego dnia moja 23-letnia wnuczka powiedziała, że chciałaby przeczytać moje wspomnienia. Zacząłem więc uzupełniać te zapiski i je wygładzać. Syn, który jest profesorem w Szwecji, po przeczytaniu moich rękopisów uznał, że warto te wspomnienia wydać. I tak powstała książka. Wydało je wydawnictwo Pejzaż.

I czym Pana publikacja różni się od całej serii innych, opisujących losy Polaków na Wschodzie?

Rzeczywiście, takich książek opisujących życie Polaków na Kresach czy na zesłaniu jest mnóstwo. Myślę jednak, że moja książka różni się od większości tych, które są dostępne na rynku wydawniczym. Unikałem w niej martyrologicznych tonów. Starałem się przedstawić życie na Syberii czy zesłaniu takie, jakie było. Była bieda, żyło się ciężko, poznaliśmy smak głodu, ale jakieś bardzo traumatyczne przeżycia mnie tam nie spotkały.

Jak pańska rodzina znalazła się na zesłaniu?

To długa historia i opisuję ją w mojej książce. Z pochodzenia jestem Polakiem. Korzenie mojej rodziny są skomplikowane. Mój ojciec urodził się w Rosji sowieckiej na ziemiach historycznie polskich. Po rewolucji październikowej ojciec wraz z jednym bratem i siostrą uciekli do Polski. Ojciec, ktory był rzemieślnikiem - kowalem i ślusarzem - najpierw trafił do Sanoka,a później do rafinerii nafty w Jedlicze. Tam poznał moją mamę i się z nią ożenił. Rodzice matki mieszkali pod zaborem austriackim, a ojciec mamy wyemigrował do USA, gdzie się ożenił i z synem powrócił do Polski., by prowadzić gospodarstwo. Tu urodziło mu się dziewięcioro dzieci. Jeden z braci mojej mamy przed pierwszą wojną wyemigrował do Stanów Zjednoczonych, a stamtąd zgłosił się do armii Hallera we Francji i przeszedł kurs oficerski. Brał udział w 1920 roku w wojnie polsko-bolszewickiej. Po wojnie, jako były legionista, dostał działkę na Wołyniu i tam przeprowadziła się rodzina. Kiedy wybuchła II wojna światowa Rosjanie wywozili osadników jako niepewnych politycznie. Moja rodzina trafiła najpierw do europejskiej części ZSRR. Starszy brat urodził się jeszcze w Jedlicze, ale ja już na Wołyniu. Byliśmy tam pod nadzorem NKWD. Ojciec, matka i brat, który miał 15 lat pracowali, ale ja miałem 13 lat, więc mnie nikt do pracy nie przymuszał. Stamtąd we wrześniu 1941 roku wyjechaliśmy do ałtańskiego kraju do miasta Bijsk. Przebywałem tam do 1946 roku.

Jak wyglądało Pana życie na Syberii ze statusem zesłańca?

Tak się złożyło, że w Bijsku też nikt nie zmuszał mnie do pracy. Zresztą ona się wcale nie opłacała, bo za miesięczne zarobki można był kupić wiaderko kartofli lub pół kilo masła. Zajmowałem się więc pokątnym handlem kradzionymi towarami na bazarze, bo jeść było trzeba. Kiedy mój brat został powołany do wojska - do armii kościuszkowskiej, zająłem się pracą. Zapisałem się najpierw na kurs szoferski i dostałem prawo stażu przy kierowcy po 10 tysiącach przejechanych kilometrów. Chleb był na kartki, o żywność było trudno, a w Rosji wszyscy kradli, więc kradłem również ja i wymieniałem towary na inne produkty. Ta nasza deportacja była dla mnie jedną wielką przygodą, chociaż były i tragiczne momenty, gdy mojego ojca aresztowano, na szczęście wszystko skończyło się dobrze.

Czym zajmował się Pan po powrocie do kraju?

Do Polski wróciliśmy, jak wszyscy repatrianci. Najpierw trafiliśmy do miejscowości Lipiany. Postanowiłem uzupełnić edukację i dzięki znajomej profesor filozofii zacząłem się kształcić. W ciągu roku zaliczyłem 4 klasy gimnazjum, zrobiłem małą maturę i w dwa lata skończyłem kurs liceum. W 1949 roku zostałem studentem Wydziału Mechanicznego Politechniki Śląskiej w Gliwicach na kierunku maszyny górnicze. Pracowałem najpierw w słynnej później kopalni „Wujek”, a później przez 30 lat w kopalni w Wałbrzychu pod ziemią. Tam się ożeniłem i w 1956 roku urodził nam się syn.<!** reklama>

Jak to się stało, że teraz mieszka Pan w Inowrocławiu?

Żona, która skończyła studia w Akademii Hutniczo-Górniczej i też pracowała na Śląsku, później zaczęła chorować na serce i lekarze poradzili jej, żeby zmieniła klimat. Wybraliśmy Inowrocław, gdzie po 9 latach oczekiwania w Kujawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej dostaliśmy w 1984 roku przydział na mieszkanie. Żona, niestety, zmarła w ubiegłym roku, więc mam teraz nadmiar wolnego czasu i już przymierzam się do napisania kolejnej książki. Chcę opisać moje losy na tle wydarzeń w PRL-u.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!