<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/zaluski_mariusz.jpg" >Fabryka idoli pracuje nam od dwóch tygodni na całego. Potencjalne gwiazdy popkultury wyskakują z telewizorów całymi seriami - i tym razem, choć to produkt „made in China”, na jakość nikt nie będzie narzekał. Tak naprawdę dla większości świeżutkich mistrzów olimpijskich jedyną szansą na przedarcie się do cudownej krainy superherosów kultury pop są właśnie igrzyska. Bo to tam mogą zabłysnąć mistrzowie niszowych dyscyplin, na co dzień przywaleni hegemonią piłki nożnej czy innej koszykówki.
Słuchałem ostatnio dziennikarza BBC, który z entuzjazmem wielkim opowiadał, jak to cała Anglia zakochała się w swoich olimpijczykach - nie tylko dlatego, że idą jak burza, także z tego powodu, że to jacyś tacy inni sportowcy niż królujący w mediach kopacze nożni. Jacyś tacy sympatyczni, nieźle wykształceni, wygadani... Nieobnoszący się z walizami pieniędzy, które zarabiają, bo po prostu ich nie zarabiają. No i cóż, to oczywiście nie tylko angielska przypadłość, u nas też różnica bije po oczach. Różnica między wyżelowanymi młodziakami w przydużych marynarach od Armaniego, co to w różnych telewizyjnych „podsumowaniach kolejek” ledwo dukają, ale już z hardym wzrokiem gwiazdorów powiatowych dyskotek - i takim Tomaszem Majewskim, pogodnym, inteligentnym olbrzymem, co to nawet na luziku po angielsku pogada. To samo wioślarze, szermierze. To właśnie Majewski będzie dla nas symbolem tych igrzysk - obok heroicznego Szymona Kołeckiego. On też ma największą szansę na idolowatość. Bo choć w naszym regionie zachwycamy się wioślarzami, to publice trudno byłoby wielbić czwórkę bez sternika.
<!** reklama>W każdym kraju jakiś taki lokalny idol błyska, chociaż tym razem u nas wiało grozą, że w ogóle nikt nawet nie zaświeci, poza jakimś wybitnym działaczem, który spity zasnął w wiosce olimpijskiej na trawniku. Jako że media kochają symbole, mógłby zostać wybitnym symbolem, na szczęście medaliści uratowali go przed historyczną misją.
Początek igrzysk oglądałem w kraju dalekim, w tamtejszych telewizjach, inaczej rozkładających akcenty niż nasza, gdzie czeka się na choćby kiepskie występy Polaków. Tam byliśmy absolutną czarną dziurą. Komentatorzy opowiadali o sportsmenach z Tajwanu i Tajlandii, ale my nie istnieliśmy. Niestety, w sporcie można być pięknym i uroczym, ale przede wszystkim trzeba wygrywać. Bo wbrew temu, co plotą różni głowacze, jego istotą jest sukces, a nie uczestnictwo.
A kto ma szanse zostać wszechświatowym herosem tej olimpiady? W USA będzie to sprawiający wrażenie robota Phelps, u Chińczyków ichni magicy. Reszta świata zakocha się w nieprawdopodobnym zwycięzcy sprintów o nazwisku Bolt. Chłopaku, który potrafi się tak autentycznie cieszyć, że aż się nie chce wierzyć, że to zawodowy sportowiec. No a poza tym dla całego świata Jamajka to tylko cieplutkie skojarzenia - plaża, luz i reggae. A to też jest ważne.