Kobiety przed wojną, kobiety w czasie wojny, kobiety w Związku Radzieckim i kobiety dziś - mają ciągle podobne problemy, ale w głowę najsilniej uderza głód. Tym razem w filmie „33”, kręconym w Toruniu.
<!** Image 2 align=none alt="Image 190761" >
O krótkometrażowym filmie opowiadającym o Wielkim Głodzie, który panował na Ukrainie w 1933 roku, rozmawiamy z reżyserką, MARIKĄ KRAJNIEWSKĄ.
Wiera, matka, która nie potrafi ocalić własnych dzieci przed głodem, i jej dramatyczny wybór między śmiercią a śmiercią - skąd taki temat Pani reżyserskiego debiutu?<!** reklama>
Od zawsze interesuję się losami kobiet, ich sytuacją społeczną, tym co przeżywały zwłaszcza w Związku Radzieckim, ale i przed oraz w trakcie wojny. Dlatego tak często moimi boaterkami są kobiety. Głód na Ukrainie to temat, o którym się nie mówi, jeśli już - to tylko na Ukrainie. Film „33” powstał na podstawie prawdziwej historii, którą opowiedział mi dziadek. Kiedy ja opowiadałam ją znajomym, ci nie wiedzieli nawet, że Ukraina głodowała. Postanowiłam powiedzieć to innym.
Co działo się z tą prawdziwą Wierą?
Mój dziadek spotkał tę kobietę, wykonując pracę strażnika w więzieniu, czymś w rodzaju obozu pracy. To było w latach 40. ubiegłego wieku. Wiera miała już wielki głód za sobą. Zamknięto ją w obozie, bo przyczyniła się do śmierci swoich dzieci. Taki był wyrok. Nie wytrzymała psychicznej presji życia w walce o każdy okruch chleba. Nie wiedziała, jak uchronić dzieci przed straszną śmiercią głodową. Widziała, jak ludzie zjadają ludzi, jak eliminują słabszych spośród siebie, jak umierają znajomi - wszyscy, po kolei. Skróceniem dziecięcej męki miała być śmierć - matka wyprowadziła je na bardzo cienki lód na jeziorze. Od razu potem poszła na milicję. Dziadek opowiadał, że w obozie „mieli z nią problemy”. Nie umiała zapomnieć o tych zdarzeniach, choć żyła już inaczej, urodziła kolejne dziecko. Mimo że było co jeść, ciągle szukała jedzenia dla tego dziecka, ciągle wydawało jej się, że jemu też grozi śmierć głodowa.
Wyobraża sobie Pani mężczyznę, który podejmuje podobną decyzję?
Nasza wrażliwość jest podobna, niezależnie od płci. Gdyby mężczyzna został sam z dziećmi, w obliczu wielkiego głodu też wcieliłby się w rolę tego, który powinien szukać ulgi w ich cierpieniu. Jednak mężczyzna raczej poszedłby na polowanie, zostawiając dzieci, spróbowałby ostatkiem sił zdobyć cokolwiek, co można by zjeść. Tak zresztą postępuje nasz bohater.
Film powstał z potrzeby opowiedzenia Polakom o losach Ukrainy, ale czy my rzeczywiście chcemy je poznać? Czy dziś, poza Euro, mamy coś wspólnego?
Chciałabym, żeby film otworzył nas na problemy Ukrainy. A Euro może tylko pomóc. Sprawi, że na chwilę zniknie wrogość między narodami. Mam nadzieję, że po mistrzostwach Polacy zainteresują się ukraińskimi tradycjami. To, że Ukraina należała do Związku Radzieckiego, nie znaczy przecież, że nie ma swojej kultury.
Wiera ma coś z bohaterek Pani powieści. Postać z debiutackiego „Papierowego motyla” zmaga się z chorobą córki, żyje w świecie kłamstwa i przemysłu erotycznego. Ciągle trzeba tak dobitnie mówić o problemach kobiet?
Trzeba, bo wciąż nie widzimy tych prawdziwych problemów. Kreujemy kobietę niezależną, która nią rzeczywiście jest, ale to kobiece męstwo często rozumiemy ślepo. Nie dostrzegamy, ile ról w ciągu dnia skupia się w jednej osobie. Kobieta zarabia na rodzinę, dba o dzieci, o dom. Ciągle czegoś się od nas oczekuje: musimy dobrze wyglądać, perfekcyjnie wykonywać obowiązki, pasować do roli. Nawet my same nie zawsze widzimy, że to problem. Dopiero podczas kręcenia zdjęć spojrzałam na siebie z innej perspektywy. Zobaczyłam, że jeśli poświęcam się od rana do nocy pracy, którą wykonuję ze świadomością, że nie mogę zawieść dziesiątek osób, to wygląd czy rodzina zostają zepchnięte na drugi plan. Bardzo mało kobiet może sobie pozwolić na to, by myśleć przez kilka dni tylko o jednej rzeczy. Zawsze wtedy ucierpi jakaś inna sfera. Bez pomocy rodziców nie udałoby mi się dokończyć pracy nad filmem, bo w pewnym momencie musiałabym powiedzieć aktorom: stop, ja teraz nie jestem reżyserką, jestem mamą.
Jednak udowodniła Pani, że można o tym też mówić z przymrużeniem oka.
Tak, w książce „Era kobiet” żartujemy, wytykamy wady kobiet, komicznie wyolbrzymiamy ich słabości. Sytuacje humorystyczne są łatwiej przyswajalne, nie uderzają tak mocno czytelnika po głowie. Głód uderza.