<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/czarnowska_ewa.jpg" >Dawno temu moja redakcyjna koleżanka pisała komentarz na temat pierwszych przepisów ułatwiających urzędnikom elektroniczną obsługę interesantów. Przywołała tam osobistą refleksję. Okazało się, że nie było dla niej dziedziny życia dostępnej internetowo, z której już by nie korzystała. Od bankowości elektronicznej po zamawianie pizzy. Trochę mi się głupio zrobiło, bo ja ciągle jeszcze tkwiłam mentalnie w grupie osób, które do Internetu nie miały zaufania.
Gdy płaciłam na poczcie rachunek, twardo ściskałam w garści kwitek nadania z pieczątką i podpisem. Gdy szukałam miejsca na wypoczynek, wolałam wszystkiego dowiedzieć się przez telefon, zamiast ufać zdjęciom z sieci. Internet już był obecny w moim życiu, ale daleko nam było do przyjaźni. Tak jest pewnie ciągle z wieloma osobami z mojej dojrzałej wiekowo półki. Świadczyć o tym może także informacja z ratuszowego wydziału spraw obywatelskich. Do każdego z jego referatów dociera tygodniowo po kilka maili. Tylko. Może jednak problem w tym, że ciągle paleta spraw możliwych do załatwienia w e-urzędzie jest dość ograniczona.
<!** reklama>Można zgłosić interwencję, zadać pytanie lub... podziękować. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji zapowiada na przyszły rok wydłużenie tej listy. Praktycy zastrzegają, że wymaga to zmiany wielu ustaw i rozporządzeń. W przeciwnym razie znowu może być tylko tak, że wydrukujemy sobie z netu kwit potrzebny do zmiany dokumentu, ale parafować będziemy musieli go osobiście. Przynajmniej nie odbiorą nam tego, do czego przyzwyczajaliśmy się latami - możliwości zajrzenia urzędnikowi w oczy. Ze zrozumieniem, naganą, podziwem lub kpiną. Tak, jak lubimy najbardziej.