Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Spod dworca PKP do Fordonu dojechać można za 30 zł, ale kurs za 50 zł to też nic wyjątkowego

TOMASZ SKORY
Nie ma przepisu, który określałby, ile maksymalnie można zawołać za przejażdżkę taryfą, a sami taksówkarze przyznają, że trzeba kombinować, bo nasze prawo jest pełne absurdów.

Nie ma przepisu, który określałby, ile maksymalnie można zawołać za przejażdżkę taryfą, a sami taksówkarze przyznają, że trzeba kombinować, bo nasze prawo jest pełne absurdów.

<!** Image 3 align=none alt="Image 214760" >

- Dojadę stąd do Fordonu za 30 złotych? - pytamy na postoju pod bydgoskim dworcem.

Okazuje się, że odpowiedź na to pytanie nie jest taka prosta. Co taksówka to inny cennik, a na kurs z wyłączonym licznikiem nie ma już co liczyć.

<!** reklama>

- Od kiedy są kasy fiskalne, trzeba się rozliczać ze wszystkiego. Bo skąd mogę wiedzieć, że nie wsiądzie do mnie ktoś z inspekcji handlowej? Nawet, jak chcę przewieźć kogoś z rodziny, to bym mógł zrobić to bez licznika, muszę zdjąć z dachu gapę - rozkłada ręce jeden z taksówkarzy.

Dodaje jednak, że są sposoby, by przejechać się za posiadaną kwotę.

- Taksometr muszę mieć włączony, ale mogę na niego wbić tzw. cenę umowną. Umawiamy się wówczas, że np. za kurs do Poznania wezmę 300 zł i nawet jeśli nabiłoby mi 600 zł, rozliczam się tylko z tych trzystu - tłumaczy pan Mieczysław.

Na krótszych trasach na takie upusty specjalnie nie ma co jednak liczyć. Poszczególne korporacje mają wprawdzie do zaoferowania jeszcze zniżki w wysokości od kilku do kilkudziesięciu procent na wybranych odcinkach, ale to, czy taksówkarz wspomni o nich podróżnym, zależy wyłącznie od niego. Podobnie jak cena, którą zawoła za przejechany kilometr.

- Nie ma żadnego przepisu, który określałby, ile maksymalnie może kosztować kilometr trasy. Jeśli taksówkarz chce ustawić mu na taksometrze niebotyczną kwotę, nikt mu tego nie zabroni. Przykładowo, ja mam za pierwszy kilometr 6 zł. Kolega z samochodu obok ma 10 zł, a mogłoby być i więcej - zdradza nam nasz rozmówca.

Przyznaje, że taka sytuacja nie jest korzystna dla pasażerów.

- Panuje wolnoamerykanka, więc łatwo można się naciąć. Ale prawda jest taka, że to pasażer sam sobie jest winny. Po to jest informacja na drzwiach, by mógł sprawdzić, do jakiej taksówki wsiada, może też po prostu zapytać, ile mniej więcej zapłaci za dany kurs. Bo później zamiast 30 zł usłyszy 50 zł. Pretensje może mieć tylko do siebie, bo to jak z zakupami w sklepie. W jednym dostaniemy colę za 2 zł, w drugim za 3 zł. Którą wybierzemy, zależy już od nas - tłumaczy pan Mieczysław.

Zwracamy naszemu rozmówcy uwagę na sytuację osób spoza miasta, którzy korzystając z taksówek dziwią się później, jak dużo muszą zapłacić i podejrzewają, że przewieziono ich dłuższą trasą.

- Dotyczy to też miejscowych. Pewna pani dziwiła się, że raz za dojazd z dworca na Wyżyny zapłaciła 24 zł, a raz 32 zł. Trasa ta sama, ale nie zwróciła uwagi, że w korku taksometr też bije. Czasem nawet lepiej jest jechać dookoła niż gdzieś utknąć na dłużej.

A co irytuje samych taksówkarzy?

- Nie ma jednej centrali, która wysyłałaby nas po klientów znajdujących się w pobliżu. Na Osowej Górze są „Zrzeszeni”, ale jak ktoś zadzwoni po „Mercedesa”, to musimy jechać tam ze Śródmieścia. A to są puste kilometry, za które nikt nam nie płaci. Gdyby korporacje się dogadały, żyłoby się nam lepiej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!