Politycy przechwalają się sondażami, które są dla nich najkorzystniejsze, a przemilczają te gorsze. Wyborcy nie mają takiego komfortu i sami muszą oddzielić ziarno od plew, czytając wyniki badań.
<!** Image 2 alt="Image 151670" sub="Infografika: Milena Wojtkowiak">Od samego początku we wszystkich sondażach króluje ta sama dwójka faworytów do prezydenckiego pałacu. Pierwszy jest wciąż marszałek Sejmu i kandydat PO, Bronisław Komorowski, który wyprzedza prezesa PiS, Jarosława Kaczyńskiego.
Ich dwóch i ten trzeci
Ten pierwszy jednak ciągle traci poparcie, a drugi - jeśli nawet nie zyskuje zwolenników, to ich nie traci. Na trzecim miejscu bez przerwy umacnia się kandydat SLD i lider tej partii, Grzegorz Napieralski. Przynajmniej od końca maja uzyskiwał on coraz lepsze wyniki. Pozostałych siedmiu kandydatów w ostatnich tygodniach ani razu nie zdołało przekroczyć 5-procentowego poparcia. Tendencje te są mniej lub bardziej wyraźne właściwie we wszystkich badaniach. Zastanawiające są jednak wielkie wahania poparcia, zwłaszcza dotyczące dwóch najpoważniejszych kandydatów, widoczne w zestawieniach publikowanych przez poszczególne ośrodki badania opinii publicznej. W sondażu TNS OBOP dla programu „Forum” w TVP sprzed tygodnia Komorowski ma tylko 38 proc. poparcia, a Kaczyński aż 36 proc. Z kolei w badaniu przeprowadzonym w podobnym okresie przez „Homo Homini” dla Polskiego Radia różnica jest spora: Komorowski ma 41,3 proc., a Kaczyński 32,7 proc. Wreszcie w jednym z najnowszych sondaży, przygotowanym przez TNS OBOP dla TVP Info, Komorowski ma 42 proc., a Kaczyński 35 proc. W tym badaniu Grzegorz Napieralski osiągnął najlepszy dotychczas wynik - 13 proc. Liderowi SLD poparcie stale rośnie, w połowie maja mógł liczyć tylko na 4-5 procent głosów.
<!** reklama>Różnice, tak przynajmniej utrzymują fachowcy, wynikają z innych sposobów przeprowadzania sondażu czy doboru próby. Mimo to pomysł ujednolicenia metodologii na razie jednak nie został zrealizowany. I pewnie nie będzie, bo istnieje wiele uznawanych naukowo metod badania opinii publicznej, a o rzetelności poszczególnych firm wciąż będą zaświadczać faktyczne wyniki wyborów.
Sondaż w cenie 3 billboardów
Tymczasem na sondażach nie pozostawia suchej nitki Eryk Mistewicz, konsultant polityczny, który uważa, że nie wszystkie nasze ośrodki badania opinii publicznej dostatecznie dbają o swoją reputację.
- Kiedyś w kampaniach stawiano na billboardy, dziś na sondaże - powiedział na łamach „Faktu”. To o wiele tańsza forma propagandy. Sondaż, potwierdzający najbardziej kpiącą z inteligencji odbiorcy tezę, można zamówić już za cenę dwóch-trzech billboardów. Jest kryzys, więc tanio.
Badanie przez telefon okiem eksperta.
Stwierdzenie, że jakiś sondaż opinii publicznej jest reprezentatywny działa magicznie. Tymczasem wyniki sondażu telefonicznego mogą być złudne. Telefony stacjonarne mają bowiem przeważnie ludzie starsi, a słuchawkę podnoszą zwykle kobiety. Możemy więc mieć do czynienia ze skrzywieniem wiekowym i płciowym wybranej losowo próby. Ponadto spośród każdych 3 osób, do których zatelefonujemy, średnio 2 odmawiają udzielenia odpowiedzi. Obecne sondaże charakteryzują się bardzo dużym rozchwianiem, często przekraczającym 5-procentowy próg błędu, który się przyjmuje, co jest trudne do wytłumaczenia. Być może bardzo dużo ludzi wciąż nie wie, na kogo będzie głosować i kiedy ankieter zadzwoni, odpowiadają bez zastanowienia. Wielu wyborców i tak podejmie decyzje dopiero w niedzielę, a głosowanie w dużej części będzie negatywne - żeby nie wygrał niechciany kandydat. Jako socjolog śledzę oczywiście sondaże, ale jako obywatel nie radziłabym zanadto się nimi kierować w czasie głosowania.
mgr Paulina Bąk, socjolog i politolog
z Wyższej Szkoły Gospodarki w Bydgoszczy