Garnitur lub garsonka są z przydziału - pogłoski o pochówkach w workach to zwykłe oszczerstwo. W tym roku opieka społeczna odprowadziła na wieczny spoczynek około 20 osób.
<!** Image 2 align=right alt="Image 101417" sub="Nie wiadomo, kto spoczął w tym grobowcu. Zmarły dołączył do wielu „nieznanych”, o których nigdy nie upomnieli się rodzina i przyjaciele Fot. Radosław Sałaciński
">Bezdomni, dzieci „niczyje” i nieznajomi, których tożsamości nigdy nie udało się ustalić, grzebani są przy Wiślanej, na cmentarzu komunalnym. Ich groby poznać można z daleka. To proste mogiły opatrzone równie prostymi krzyżami. Postawienie pomnika nie wchodzi w grę, podobnie jak składanie kwiatów i palenie zniczy „z urzędu”. MOPS przygotowuje pogrzeb, najczęściej katolicki, opłaca miejsce na cmentarzu i pamięć o człowieku odchodzi raz na zawsze.
- „Nieznani” zwykle nimi pozostają, bo my pochówkiem zajmujemy się po tym, gdy prokuratura ostatecznie zakończy dochodzenie i wiadomo, że tożsamości zmarłego nie sposób ustalić - mówi Jolanta Malak z Działu Realizacji Świadczeń i Pomocy Rodzinie MOPS w Bydgoszczy. - Do końca sierpnia pochowaliśmy około 20 osób, w większości bezdomnych. Koszt ceremonii wynosi średnio półtora tysiąca złotych. Najczęściej zajmujemy się osobami samotnymi, których pogrzebem nikt z bliskich nie jest zainteresowany. ZUS zwraca nam koszt przygotowania pogrzebu.
- To nieprawda, że bezdomni chowani są workach - słyszymy w Zieleni Miejskiej, która kolejny rok świadczy usługi pogrzebowe na rzecz MOPS. - Jeśli ktoś nie miał odzieży, sami przygotowujemy garsonkę dla pań, garnitur dla panów. Odbywa się pogrzeb z udziałem kapłana. Koszty ceremonii są tańsze, bo w grę wchodzi najtańsza trumna, odzież. Takich pogrzebów mamy kilka w miesiącu.
<!** reklama>Ludzie z tabliczką „NN”, czyli po łacinie - „nomen nescio” - „imienia nie znam”, czasem odzyskują swoją tożsamość. Pan Stanisław, skonfliktowany z rodziną z powodu swoich nałogów, stał się bezdomnym. Pewnego dnia smród między garażami zwrócił uwagę przechodnia. Okazało się, że odstręczającą woń wydzielały zwłoki w stanie głębokiego rozkładu. Mężczyzna został pochowany na Wiślanej z tabliczką „NN”. Jego rodzina zwróciła uwagę, że krewniak zniknął z horyzontu, czyli sprzed galerii handlowej. Zaginięcie zgłosili na policję, a ta, na podstawie materiału DNA zabezpieczonego ze zwłok przez specjalistów medycyny sądowej, ustaliła, że ów „NN” to pan Stanisław. - Próbkę DNA porównali potem z materiałem pobranym od najbliższej osoby - tłumaczy pan Jarosław, członek rodziny odnalezionego. - Cieszę się, że sprawa tak się zakończyła, bo to przykre pozostać nieznanym także po śmierci.
W opowieściach o miejskich pochówkach nie brakuje dramatów. - Pamiętamy dwuletnie dziecko, które porzuciła matka - wspominają pracownicy MOPS. - Dziewczynka długo leżała w szpitalu, ciężko chorowała, wreszcie zmarła. Matki nie udało się odnaleźć, choć jej nazwisko było znane. Ludzie ze szpitala chcieli się zrzucić na ubranko, ale ostatecznie to my załatwiliśmy strój na pogrzeb...
Bywa, że bezdomni, którzy w życiu nie sprawdzali się jako rodzice, po śmierci otrzymują od dzieci rozgrzeszenie. Zaniedbywany syn lub córka na wieść o śmierci marnotrawnego rodzica decyduje się często na przygotowanie pogrzebu.