[break]
Była dokładnie godzina 4.52 w piątek, 3 czerwca 1990 roku. Starszy mieszkaniec jednego z bloków przy ul. Nowotki na bydgoskim Błoniu, jak co dzień, wychodził z domu o tej wyjątkowo wczesnej porze do pracy. Na klatce schodowej nieoczekiwanie zobaczył stojących dwóch młodych obcych ludzi. Kiedy zażądał od nich opuszczenia klatki, nieoczekiwanie jeden z młodzieńców przystawił mu bez słowa do skroni lufę pistoletu.
Strzelanina na schodach
Wystraszony lokator poprosił, by nie strzelać do niego, a kiedy posiadacz broni opuścił ją, pośpiesznie opuścił budynek. Znajdując się już za drzwiami, biegiem udał się do najbliższej budki telefonicznej, skąd zadzwonił na policyjny komisariat na Błoniu.
Kilka minut później przed blokiem pojawił się patrol. Razem z psem policjanci weszli do wskazanej klatki. Dwaj młodzieńcy nadal stali przy oknie pomiędzy trzecim i czwartym piętrem. Jeden z nich miał w ręku pistolet, drugi - broń długą. Na wezwanie do oddania broni odpowiedzieli strzałami, na szczęście niecelnymi. Strzelali również policjanci. W tej sytuacji nocni goście włamali się do mieszkania na trzecim piętrze, które było akurat puste - właściciel przebywał za granicą - i w nim się ukryli.
Budynek został otoczony przez siły policyjne i wojskowej żandarmerii w liczbie ok. 150 ludzi. Posterunki na dachach okolicznych domów zajęli snajperzy. Mieszkańców wezwano do nieopuszczania budynku, który otoczono taśmami i posterunkami. Natychmiast pojawiło się kilkuset gapiów. Wkrótce o tajemniczej strzelaninie wieść rozniosła się na całe miasto.
Około godz. 7 z mieszkania, w którym schronili się napastnicy, wszyscy usłyszeli dwa strzały. Od tej pory, mimo ustawicznych prób nawiązania kontaktu, nikt się nie odzywał, nie było też słychać, pomimo montażu czułych mikrofonów w pobliżu, żadnych odgłosów dochodzących z mieszkania.
Pół dnia oczekiwania
Zaczęto podejrzewać, że młodzi ludzie popełnili samobójstwo. Mimo to, nikt nie odważył się zajrzeć do środka.
Policjanci, czując się bezradni wobec istniejącej sytuacji, wezwali na pomoc jednostkę antyterrorystyczną z Gdańska. Zjawiła się ona w naszym mieście dopiero o godz. 13.30, bowiem z powodu złej pogody nie mogła dostać się do Bydgoszczy drogą lotniczą, musiała zatem odbyć podróż samochodami.
Podczas wielogodzinnego oczekiwania obserwujący widowisko z każdą godziną coraz większy tłum domagał się od policjantów spektakularnej akcji i szturmu na mieszkanie. Wyśmiewano policyjną bezradność, zarzucano pilnującym bloku nieudolność.
Wkrótce jednak sytuacja się zmieniła wraz z przybyciem specjalistów z Gdańska, którzy niezwłocznie całą grupą weszli na klatkę schodową. Po sforsowaniu drzwi mieszkania, antyterroryści potwierdzili powszechne domysły. Młodzi ludzie nie żyli już od kilku godzin.
Skradziony arsenał
Co było przyczyną zdarzenia, które postawiło na nogi całą bydgoską policję i wstrząsnęło mieszkańcami miasta? Tego nigdy już nie udało się dokładnie ustalić.
Wiadomo jedynie, że jeden z samobójców, Zbigniew D., pełnił tej nocy służbę wartowniczą w bydgoskiej „Belmie”. Włamał się tam w tym czasie do zakładowego magazynu broni palnej, skąd zabrał dwa pistolety krótkie i dwa maszynowe oraz 250 sztuk amunicji. Z arsenałem tym wyszedł z zakładu i spotkał się ze swoim młodszym o dwa lata bratem, Januszem, z którym wspólnie nocnym autobusem udał się na Błonie. Z jakiego powodu jednak bracia popełnili samobójstwo? Tajemnicę tę zabrali ze sobą.