Nawet nie skojarzyłam, kiedy to się zaczęło. To, że wiosną miałam wiecznie katar, kładłam na karb otwieranych okien i przeciągów w akademikach, gdy się zrobiło ciepło. W tamtych latach nikt nie słyszał ani nie mówił o alergiach. To było tak egzotyczne jak żółta febra. Choroby cywilizacyjne? Jakieś pseudonaukowe brednie.
<!** reklama>
Kilkanaście lat później, gdy do kataru dołączył kaszel, lekarka kazała zrobić testy. Temat już był wtedy modny do znudzenia, więc potraktowałam to prywatne zlecenie jako próbę naciągnięcia na kasę. Było jednak gorzej niż myślałam, bo po teście ręka była jak bania, a lista uczulających mnie alergenów długa jak litania. Tym razem alergia nie dała się już zignorować, bo „nagle” ulubione przez całe życie czereśnie zaczęły doprowadzać do opuchlizny, a ukochany domowy futrzak - do duszności, co doprowadziło z kolei go do wyprowadzki.
Kiedyś wszystko dla nas było inne. Mleko smakowało naprawdę, a szynka była z szynki. W czerwcu zawsze było gorąco i nikt się nie musiał przyzwyczajać się do trąb powietrznych. Postęp cywilizacyjny z całym dobrodziejstwem i przekleństwem inwentarza zaczął dotyczyć i dotykać również nas. Nie możemy, niestety, bez przerwy uważać, że wiemy lepiej, „bo kiedyś” było tak, a nie inaczej, bo już kiedyś się czegoś dowiedzieliśmy. Trzeba z uwagą wsłuchiwać się w słowa badaczy i praktyków, reagować czujnie na zachodzące zmiany. Brać poważnie to, co nowego nam ta cywilizacja przynosi, bo nie ma od tego ucieczki. I nie czekać, co się zdarzy nowego. Mnie się przydarzyła astma, bo nie chciałam słuchać.