<!** Image align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/reszka_jaroslaw_powazny.jpg" >Parę dni wcześniej pobił stareńki rekord Polski Mirosława Chmary, skacząc o tyczce najwyżej na świecie w tym sezonie. Mimo to złoty medal Pawła Wojciechowskiego, pierwszego lekkoatletycznego mistrza świata z Bydgoszczy, był dla kibiców zaskoczeniem. Zawody tyczkarzy to loteria, oprócz umiejętności, ważna jest dyspozycja w danym dniu, odporność na stres i „oskakanie” na wysokościach decydujących o medalach. Tego ostatniego bydgoszczanin nie miał, a jednak zaryzykował podwyższenie poprzeczki po pierwszym, nieudanym skoku na niższej wysokości. Dzięki temu dobrał do pokera.
Po sukcesie Pawła obejrzałem w telewizji reportażyk, pokazujący, że życie tyczkarza w Zawiszy to nie jest sielanka. Wysłużony sprzęt, siermiężne warunki do treningu. Traf chciał, że w tym samym tygodniu telewizja pokazała reportaż o innym wybitnym sportowcu - kajakarzu Marku Twardowskim. Jest on o dziesięć lat starszy od Wojciechowskiego i sportowo bogatszy o 15 medali mistrzostw świata. Twardowski był również naszą nadzieją na igrzyska w Londynie. Przygotowywał się do nich spokojnie aż do 2009 r., gdy dopadła go ciężka choroba - skręt jelit. Ratując „Twardemu” życie, chirurdzy wycięli mu dwa metry jelita cienkiego. Otarł się o śmierć, w ciągu dwóch miesięcy schudł 20 kilogramów. Prowadzący go lekarz przyznał przed kamerą, że nie wierzył nie tylko w powrót pacjenta do sportu, ale nawet w odzyskanie przez niego sprawności fizycznej. Podczas długiej rekonwalescencji Twardowskiemu po kolei wyschły wszystkie, związane z uprawianiem sportu na mistrzowskim poziomie, źródła dochodu. Nie poddał się jednak, wiernie też stał przy nim klubowy trener z Augustowa. Udało się. „Twardy” wrócił do sportowej rodziny w wielkim stylu. Na sierpniowych mistrzostwach świata w Szeged zdobył złoty medal w chyba najbardziej prestiżowej dyscyplinie kajakarskiej - K1 na 500 metrów.
<!** reklama>
Dlaczego wspominam o Marku Twardowskim w kontekście sukcesu Pawła Wojciechowskiego? Aby pokazać, że ten drugi ma mimo wszystko dużo lepsze perspektywy. Lekka atletyka to wprawdzie nie piłka nożna, lecz starty na prestiżowych mityngach najlepszym przynoszą bardzo przyzwoity zarobek. Lekkoatlecie łatwiej też znaleźć hojnego mecenasa niż kajakarzowi, którego w akcji najczęściej pokazuje się w telewizji jedynie na zawodach rangi mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich. Da Bóg, zrobi Paweł taka karierę jak Siergiej Bubka i stanie się człowiekiem naprawdę bogatym i wpływowym. Tego samego Twardowski na torach nie wywalczy, choćby kosił medale jeszcze przez wiele lat. Nasz tyczkarz nie ma zatem płakać nad dziurawym materacem na zeskoku, tylko jak najszybciej wybić się w górę.
<!** Image 2 align=none alt="Image 178307" sub="Paweł Wojciechowski - teraz przyszedł jego czas Fot.: Tymon Markowski">
„Posiadam kilka przedwojennych obrazów po babci i dziadku. Nie wiem, ile są warte (...) Jeśli nie wpiszę ich w oświadczenie, ktoś może zarzucić mi, że próbowałam zataić składniki majątku” - poskarżyła się reporterowi „Expressu” wójt Białych Błot, Katarzyna Kirstein-Piotrowska, komentując rozszerzenie katalogu dóbr, które osoby pełniące ważne funkcje publiczne muszą wymienić w oświadczeniach majątkowych. Rzeczywiście, słuszna skądinąd idea kontroli bogacenia się ludzi z publicznego świecznika powoli w Polsce zmierza w stronę absurdu. Wkrótce objęte tym obowiązkiem VIP-y spowiadać się będą nie tylko z przychodów pieniężnych, posiadanych aut, domów, akcji i udziałów w spółkach, lecz również z dzieł sztuki i biżuterii. Można by zapytać, dlaczego nie należy wpisywać także, na przykład, konia wyścigowego, psa czempiona, ładnej córki albo pomysłu na interes życia. Zamiast rozszerzać listę składników majątku do zgłoszenia, może więc lepiej zabrać się za dokładną kontrolę tego, co do tej pory trzeba było zgłaszać. Wiele szacunków podawanych w oświadczeniach majątkowych wygląda tak niewiarygodnie, że nawet niefachowe, dziennikarskie oko bez trudu to wychwytuje.